piątek, 7 czerwca 2013

Drugi.


Częstochowa, 2004 rok.

Ignaczak.



"Moja mała blondyneczko, czy ty o tym wiesz..." nuciłem sobie wchodząc do szatni. 
- A temu co? - pyta się Mazur.
- Jakaś blondynka mu w głowie. - odpowiada Arek i klepie mnie w ramię.
- Coś czuję, że ta blondynka namiesza w twoim życiu. - mówi po chwili. Przystaję i spoglądam się na niego. Oboje wybuchamy śmiechem.
- Słuchaj... Nie wiem. Nie wiem czy to dobra decyzja. No wiesz, o tym klubie we Włoszech. - przygryza wargę i siada na ławce.
- Co ty gadasz? Wiesz jaka kariera przed tobą chłopie?! To dopiero początek. Niedługo będziesz tak rozchwytywany, że nie będziesz mógł nadążyć za nowymi ofertami. Mówię ci to ja, twój przyjaciel. - siadam obok niego.
- Może masz rację... - uśmiecha się krzywo.
- Wpadnij dzisiaj do nas. Seba nie może się ciebie doczekać. - po tych słowach wychodzimy z szatni i kierujemy się w stronę wyjścia.


Waszyngton, 2013 rok.

Anderson.



Los czasami bywa okrutny. Stawia nam na drodzę osobę, którą później zabiera. Nie, wcale nie chciałem się zakochać, nie chciałem planować przyszłości, nie chciałem wziąć ślubu. Chciałem żyć tak jak do tej pory. Beztrosko, nie martwiąc się o to, czy zastanę kogoś w domu, czy nie. Nie chciałem... Wiecie, była pewna kobieta, dla której byłbym w stanie zrobić wszystko. Pokochałem ją całym sercem, chciałem, by była tą jedyną. Chciałem... Skradła mi serce, a potem odeszła...

- Rusz tyłek Matt! - słyszę krzyk Lotmana. Spoglądam się w jego stronę. On nadal się z nią przyjaźni i mogę się założyć, że też coś do niej czuje. Pamiętam, jak się poznaliśmy. To było ponad dwa lata temu. Tak po prostu stała śmiejąc się ze mnie. Oczarował mnie ten uśmiech. I tak się zaczęło. Chociaż minęło parę miesięcy, ja wciąż ją kocham. Tą samą miłością co wcześniej. Złamała mi serce, ale jeśli miałbym taką możliwość, zrobiłbym wszystko, żeby ją przy sobie zatrzymać. Czuję, jak ktoś kładzie mi dłonie na barkach.
- Gdzie jest tamten Matt? - siada obok mnie moja kuzynka Charlotte. Wzdycham ciężko i opieram się o ścianę.
- Tamtego Matta nie ma. - odpowiadam krótko i ściskam pięść.
- Musisz zapomnieć. No musisz, do jasnej cholery! Najchętniej wydrapałabym jej oczy! Mała smarkula! - uniosła się. Spoglądam na nią.
- Nie waż się do jasnej cholery tak o niej mówić! - unoszę się na nią. W drzwiach pojawia się Paul. Patrzy się na mnie pytającym wzrokiem.
- Co tu się dzieje? - pyta się. Przenosi wzrok ze mnie na Charlotte.
- Wciąż o niej myślisz? - unosi brwi do góry. - Wiem, że to nie jest łatwe, ale daj już spokój. Zapomnij. Ona ma już ułożone życie... - wstaję z podłogi i wymijam ich. Wchodzę do łazienki, wymuję telefon i dzwonię do Pataka.
- Halo? - słyszę znajomy mi głos.
- Co robisz dzisiaj wieczorem? - pytam się.
- Nic. - odpowiada krótko.
- To idziemy się najebać. - oznajmiam mu i się rozłączam.


Gdańsk, 2008 rok.


Kadziewicz.



- Kadziewicz... Potrafisz się potknąć o coś, czego nie ma. - słyszę nad sobą głos Ignaczaka.

- Ty mi lepiej pomóż wstać, a nie. - sykam. Wyciąga do mnie rękę, ale za chwilę ją chowa.
- Radź sobie sam. - uśmiecha się do mnie.
- Gdzie ten stary Krzysiu? - pytam się go nadal siedząc na boisku.
- Nie wiem. - bąka tylko. Podnoszę się w końcu z boiska i wykonuję odpowiednie ćwiczenia. Zaczynam rozglądać się po hali. Przelatuje wzrokiem po prawie pustych trybunach.
- Kto to? - podchodzę do Ignaczaka, który właśnie sięga po butelkę wody. Wskazuję mu palcem blondynkę. Gdy ją zauważa, wypluwa zawartość swojej jamy ustnej na mnie.
- Igła kur...! - drę się na niego.
- Ty... To ona... - chowa się za mną. 
- Ona, czyli kto?- drapie się za uchem. Spoglądam jeszcze raz na dziewczynę siedzącą na trybunach.
- Czekaj... Jak ona miała na imię? - spogląda na mnie pytającym wzrokiem.
- Myślisz, że ci odpowiem? Moja odpowiedź brzmi: nie wiem debilu, widzę ją po raz pierwszy dlatego pytam.
- Tak swoją drogą, to tu jest masa dziewczyn, dlaczego pytasz właśnie o nią? - pyta się mnie Krzysiek.
- Bo jest ładna? - odpowiadam pytaniem na pytanie. - To chyba oczywiste, że jak by była, delikatnie powiem, brzydka, to bym się nie spytał, co nie? - uśmiecham się do niego ironicznie.
- Kadziewicz, jak zwykle szczerość u ciebie to podstawa. Mykam na trybuny. - odwraca się na pięcie i idzie w kierunku dziewczyny.
- Igła! - drę się za nim
- Czego? - odwraca się wściekły.
- Powiedz jej jakieś miłe słówko o mnie. - puszczam mu oczko. Wzdycha głęboko i kieruje się na trybuny. No, czas zaczynać mecz z Częstochową.



Ignaczak.



Usiadłem na trybunach obok niej. Najwidoczniej wzięła mnie za jakiegoś kibica, bo nie spuściła wzroku z boiska. Szczerze, to nie wiem, jak ona mogła mnie nie zauważyć. Albo udawała.

- No hej, wujku Krzysiu! - powiedziała w końcu i odwróciła głowę w moją stronę. Uśmiecham się szeroko. Przytula mnie. Nie powiem, to było trochę dziwne.
- Przyjechaliśmy kibicować? - pyta się mnie.
- Przyjechałem do rodziny z żoną. - oznajmiam jej. Nastaje chwila ciszy, którą przerywa zbliżający się Łukasz.
- Idź stąd. - mruczę pod nosem.
- Co majaczysz? - zwraca się do mnie z cwaniackim uśmieszkiem. - Łukasz jestem, miło mi. - wyciąga rękę do Roksany. Ta z uśmiechem podaje mu rękę i się przedstawia.
- A ty ten... Przypadkiem nie grasz teraz meczu? - podniosłem brwi do góry.
- Mecz nie zając...
- Łukasz! - słychać wołanie trenera Trefla. Dzięki Ci, Boże...
- Zawsze jest taki... Pewny siebie? - pyta się mnie.
- Zbyt często, ale da się z nim żyć. Tak przypuszczam. - uśmiecham się. Mecz mija w przyjaznej atmosferze, opowiada mi o tym, że zamierza studiować w Rzeszowie. Gdy następuje koniec meczu, żegnam się z nią. Jednak, gdy widzę zbliżających się siatkarzy, łapię ją jeszcze za rękę.
- Poczekaj. - mówię i idę z nią na boisko.
- No ale co ty robisz? - pyta się mnie ze śmiechem. Wchodzimy na płytę boiska i zmierzamy w kierunku rozciągających się siatkarzy AZS-u Częstochowa.
- Tutaj, ten wysoki to Piotr Nowakowski, nadzieja polskiej siatkówki. - zaczynam jej przedstawiać kolejno zawodników.
- Ten tutaj to mój rywal - Paweł Zatorski. - uśmiecham się do niej. Jest zachwycona, tym, że może ich poznać. - Ten tutaj to Stelmach. A ten o, tam, odizolowany to Zbigniew Bartman. Taki trochę alvaro. - na dźwięk tego słowa wybucha śmiechem. Zbyszek zauważa, że się z niego śmiejemy, podnosi do góry brwi i wraca do rozciągania. Wszyscy witają się z Roksaną, oprócz, oczywiście, odizolowanego Zbyszka.
- Ty, alvaro, może byś przyszedł przywitać się z koleżanką? - krzyczy do niego Pit.
- Nie jestem nią zainteresowany. - odpowiada krótko i idzie w kierunku szatni. Roksana patrzy się na niego smutnym wzrokiem.
- Nie przejmuj się. Ma ciężki charakter. Taki już jest Bartman. - puszczam jej oczko i obejmuję ramieniem. Żegnamy się z chłopakami. Chyba ją polubili. Wychodzimy z hali, obejmuję ją ramieniem.
- Zimno się zrobiło. - wzdryga się. Obejmuję ją mocniej. - Dziękuję ci, Krzysiek. - mówi do mnie.
- Za co? - pytam się.
- Wiem, że to dla ciebie nic wielkiego, ale dla mnie to naprawdę było coś. Poznałeś mnie z ludźmi, których znałam do tej pory z telewizji. Dziękuję ci. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. - przytula mnie.
- Spotkamy się jeszcze kiedyś? - pytam się jej.
- Kiedy Bartman zmądrzeje. - odpowiada, a ja wybucham śmiechem.
- To chyba się nie spotkamy. -  daje jej swój numer telefonu. Macham jej jeszcze na pożegnanie. I wpatruję się w nią, dopóki jej sylwetka nie znika w oddali.



Bartman.


- Nie musiałeś być taki niemiły. - obok mnie zjawia się Zatorski.
- Paweł, daj mi spokój, nie mam humoru. - odpowiadam krótko i sięgam po wodę.
- Nigdy w życiu nie masz humoru. Chłopie, ogarnij się trochę, bo z takim podejściem do życia, nigdy nie znajdziesz dziewczyny. - mówi Nowakowski. Odwracam się do niego.
- Nie szukam dziewczyny. Nie potrzebuję jej.
- Tylko tak mówisz. Samotność cię kiedyś dopadnie, a przygody na jedną noc ci się znudzą.
- Pojebało was wszystkich do reszty. To, że Kubiak ma dziewczynę, nie znaczy, że ja muszę. Finito. Nie chce mi się o tym gadać. A tak w ogóle, to nie interesujcie się za bardzo. - wymijam ich i wchodzę pod prysznic. Czekam, aż krople wody obmyją moje ciało i po 10 minutach wychodzę spod prysznica. Przebieram się, chwytam za torbę treningową i opuszczam halę. Wpadam jeszcze na Kadziewicza.
- A ty co? - pyta się mnie, i wlepia we mnie wzrok.
- Raczej co ty? - przyglądam mu się. - Czemu masz takie przekrwione oczy? Ćpałeś?
- Nie. - odpowiada i próbuje mnie ominąć. Przyciskam go do ściany.
- Na pewno? - pytam się go, łapiąc go za twarz. - Wiesz, że jeśli ktoś by się dowiedział, to byś wyleciał na zbity pysk?!
- Na szczęście to co się dzieje poza boiskiem, zostaje poza boiskiem i nikt się nie musi o tym dowiedzieć.
- Niszczysz sobie życie. - kiwam głową.
- Ja? Co ty możesz o tym wiedzieć? Balujesz w wolne dni i nic więcej. 
- Dobra, nie chce mi się z tobą gadać. Zmądrzej trochę kretynie. - puszczam go i zmierzam ku wyjściu.
- No co, prawda w oczy kole. Dzisiaj o 23:00?
- Spadaj. - sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Jeszcze niedawno zgodziłbym się na to bez wahania, ale dzisiaj? Dzisiaj po prostu nie mam ochoty.



Częstochowa, 2003 rok.



Ciszewska.



Usiadłam na ławce peronowej i wpatrywałam się w odjeżdżający pociąg. Rzuciłam walizkę i podciągnęłam kolana na wysokości ramion. Zachciało mi się płakać. Nie dość, że parę godzin temu rzucił mnie chłopak, to teraz muszę czekać cały dzień na następny pociąg. Schowałam twarz w dłonie, a po policzkach zaczęły płynąć mi łzy. Słyszałam śmiejącego się mężczyznę, rozmawiającego przez telefon, ciągnącego za sobą walizkę, której kółka hałasowały o kostkę brukową. Usiadł obok mnie i zaczął się rozglądać.

- Co pani jest? - zapytał. Nie odpowiedziałam. - Będzie dobrze, mimo tego, że nie wiem co się stało.
- Nic nie będzie dobrze. - otarłam łzy. - Rzucił mnie chłopak, popsuł mi się samochód, spóźniłam się na pociąg. Gorzej być nie mogło. - spojrzałam na niego. Nasze oczy się spotkały. Tonęłam w ich kolorze.
- Przepraszam. - kaszlnął. - Mogę panią podwieźć.
- Jestem Klaudia. - podałam mu rękę. - Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie na "pani", czuję się wtedy taka... stara. Jedzie pan do Warszawy?
- Tak. - uśmiecha się. Podnosi się z ławki i podaje mi rękę. Chwytam za walizkę i podążam za nim.
- Mam głupie uczucie, że skądś pana... Ciebie znam.
- Nazywam się Michał Winiarski. - odpowiada.
- Aha, jednak nie znam. - odpowiadam i szyderczo się uśmiecham, a on dziwnie się na mnie spogląda. Kierujemy się w stronę jego samochodu, wsiadamy i ruszamy w drogę do Warszawy.