wtorek, 30 lipca 2013

Czwarty.


Łódź, 2010 rok. (ciąg dalszy)


Michałkiewicz.

Wróciliśmy do bawiących się znajomych. W objęcia wziął mnie Kadziewicz i zaczął wywijać na parkiecie. Po paru kawałkach zmęczona opadłam obok. Gdy na nich wszystkich patrze nie sposób się nie uśmiechać. Widziałam tylko jak Igła zaczął mi machać i robić śmieszne miny. Ponad 5 lat temu zobaczyłam go po raz pierwszy. Nie zdawałam sobie sprawy, że spotkam go jeszcze raz, a tym bardziej będziemy się przyjaźnić. Usłyszałam tylko za swoimi plecami jak ktoś odsuwa krzesełko i na nim siada. Ten ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i szybko wstałam.
- Proszę... Nie uciekaj. - szepcze Zbyszek. Jego ton był stanowczy. Wyczułam w nim coś dziwnego, tak jakby żal, skruchę.
- Jeśli zamierzasz mi jeszcze dopiec, to daruj sobie. Wolę siedzieć sama niż z tobą.
- Aleś ty uparta. - uśmiechnął się.
Wyminęłam go i poszłam się przejść. Wkroczyłam w jakąś alejkę, opuszczając posesję Kadziewicza. Słyszałam trzask łamanych gałęzi pod stopami. A więc tak, znalazłam się w lesie. Było zupełnie ciemno, ale mi było wszystko obojętne, byleby być jak najdalej tego pasożyta. Z zamyśleń wyrwał mnie znów jego głos.
- Łazisz za mną? Daj mi spokój do cholery.
- To do cholery daj mi coś powiedzieć. - odwróciłam się i skrzyżowałam ręce. Włożył dłonie w kieszenie. - Bo to było nieprzemyślane. I w ogóle tak jakoś... - odwróciłam się chcąc iść dalej ale wyprzedził mnie i ustanął przede mną. - Dobra, do rzeczy. To co powiedziałaś, jakoś tak na mnie... Wpłynęło, że tak powiem... Przepraszam. Nie chciałem ci o tym przypominać. Nie chciałem ci o nim przypominać, o tym wszystkim. Wiesz, że jestem taki, jak jestem, cóż ja zrobię. Proszę cię, zrozum mnie, mam niewyparzony język. Ale zmienię się. - "Zmienię się"? Co on miał na myśli? Dlaczego chciał się zmieniać? Mi już było wszystko obojętne, byleby nie sprawiał mi więcej przykrości.
- Jasne, jasne. Zapomnijmy o tym co było. - mimo tego, że chciało mi się płakać, nie chciałam dłużej o tym rozmawiać. - Po co miałbyś się zmieniać? Dla kogo? Przecież nie obchodzą cię inni...
- Dla ciebie. - wydukał i podszedł bliżej. Jego oczy były duże i błyszczące.
- Zbyszek... - musnął moje wargi swoimi.


Bartman.

Serce zaczęło bić mi jak oszalałe, ale nie chciałem dać po sobie tego poznać, że się boje, wstydzę... Ja? Złożyłem na jej ustach pocałunek, bojąc się jej reakcji... Nic nie zrobiła, tylko odsunęła się i wpatrywała się we mnie, a w moim brzuchu znów zaczęły szaleć te jebane motyle.
- Skąd wiedziałeś? - przewróciłem oczami. Bałem się wrócić do tego tematu.
- Obiło mi się o uszy. - złapałem ją za rękę. - Nie mówmy już o tym. Wracajmy do nich.
Przez całą drogę szliśmy w milczeniu, trzymając się za ręce. Weszliśmy na taras, myśląc, że nikt nie zauważył że zniknęliśmy.
- Gdzie wy byliście? - dopadł do nas Kubiak. - Zbyszek? Roksana? - spojrzał na nasze splecione dłonie, które szybko rozłączyliśmy. Roksana odeszła od nas w kierunku Moniki.
- Stary... - zaczął Michał, przysuwając krzesło i siadając na nich okrakiem. - Opowiadaj jak było. W lesie?
- Co miało być? - sięgnąłem po szklankę i nalałem soku. - Idioto, co miało być? - powtórzyłem. Podniósł ręce do góry.
- Jej, jak zwykle ziejesz ogniem. Jak ta Roksana wytrzymała z tobą przynajmniej pięć minut. - warknął i wstał.
Reszta imprezy minęła bez większych atrakcji, pomijając to, że Kadziewicz wylądował prawie w szpitalu, bo baran przewrócił się na schodach i nabił guza. Skacowana reszta zbierała się do domu, a ci, którzy nie mogli się ruszyć wpakowali się w do wolnych pokoi łukaszowej willi. Rozłożyłem się na leżaku na balkonie. Nie wiedząc kiedy zasnąłem, a obudził mnie koszmarny ból głowy, lecz mimo tego, czułem się lżej na duszy. Potrafiłem zebrać w sobie resztki godności i przeprosić Michałkiewicz. Oby było już tylko lepiej.


Ignaczak.

Spuściłem ją z oka tylko na chwilę, a jej już nie było. Czy ona by była na tyle głupia, żeby iść gdzieś z tym Bartmanem? Niecałą godzinę temu miała ochotę zabić go, wydrapać mu oczy, wszystko co możliwe, a teraz, najzwyczajniej w świecie gdzieś z nim poszła? Odwróciłem się od miejsca, w którym chwilę temu jeszcze siedziała. Dlaczego tak się tym przejąłem? Przecież była dorosła, wiedziała co robi. Ale jednak byłem jej przyjacielem, powinienem przy niej być, nawet jakby mnie odrzuciła. Ja po prostu się do niej przyzwyczaiłem. Byłem, jestem i będę przy niej, nawet jeśli popełni tysiąc tych samych błędów. Podeszła do mnie Iwona.
- Krzysiek, co masz taką minę? - przytuliła się do mnie.
Pokiwałem głową.
- Nie wiesz, gdzie Roksana? - westchnęła i odpowiedziała, że nie wie.
Pomyślałem, że nie będę teraz myślał, co robi, gdzie jest, zajmę się imprezą.
- Igła, chodź ze mną. - szarpnął mnie Łukasz.
Weszliśmy do jego mieszkania i skierowaliśmy się do kuchni.
- Czysta. - powiedział rozmarzonym głosem, w ręku trzymając wódkę.
Przewróciłem oczami. Wróciliśmy do reszty.
- Kolejeczka! - wydarł się Kadziu, a obok nas pojawiła się grupka imprezowiczów.
Iwona gestykulowała w moją stronę, żebym więcej nie pił, a obok nas pojawił się Gruszka, który wcisnął mi w dłoń kieliszek nalewając wódki. Wzruszyłem ramionami ze zrezygnowaną miną i przechyliłem kieliszek. Czułem, jak trunek rozlewa mi się po przełyku, ogrzewając go.
- Aż się cieplej na sercu robi! - krzyknął Kubiak i również wychylił kieliszek. Podstawiałem rękę z kieliszkiem, a wkoło robiło się coraz bardziej wesoło.
- Wódka się skończyła! Idziemy! - złapała mnie za rękę Iwona.
Śmiejąc się szedłem za nią. Popchnęła mnie na ławkę.
- Co ty do cholery robisz? Ile wypiłeś? - zacząłem kiwać głową we wszystkie strony.
Moją uwagę przykuł Bartman który... szedł z Roksaną trzymając się za ręce. Wstałem z ławki i wszedłem tyłem do domu Łukasza. Pobiegłem na górę, potykając się o każdy stopień, otworzyłem jakieś drzwi i uwaliłem się na łóżku zasypiając.


Kadziewicz.

Po imprezie czas wracać do szarej rzeczywistości, w której wszyscy mają cię w dupie. No, może nie wszyscy, ale większość. Wrogowie, nie wrogowie, przyjaciele, nie przyjaciele. Wrogów zupełnie rozumiem. W sumie nie wiem, czy gdybym miał jakiegoś wroga, czy interesowałbym się jego losem. Dlaczego ja miałem w ogóle wrogów? Co ja robiłem nie tak? Co im nie odpowiadało? Po prostu jestem inny niż wszyscy, ale zupełnie się od nich nie różnię. Chciałbym kiedyś znaleźć w swoim życiu, na ziemi, gdziekolwiek, takie miejsce, które byłoby moje. W zupełności moje. W które mógłbym pójść, wyciszyć się, po prostu być. Ludzie mnie nie ogarniają, jestem takim psem bez właściciela. Totalna samowolka, jednak czasami brakuje mi takiej osoby, która by mną potrząsnęła, krzyknęła, powiedziała co robię źle, co mam w sobie zmienić. Ale akurat takiej osoby nie ma chyba na tym świecie, która zaopiekowała by się mną. Skradła by mi serce, otoczyła miłością, której mógłbym powierzyć największe sekrety, przy której mógłbym śmiać się, płakać. Nie mam nikogo, w tym całym, głupim świecie, pełnych zadufanych w sobie facetach takich jak Bartman, dziwnych jak Ignaczak, pieprzniętych jak młody Kurek, nudnych jak Winiarski. Już nie chciałbym nikomu ubliżać. Uważam, że w całym tym zamieszaniu ja jako jedyny trzymam się i mam się dobrze... Nie, wcale nie mam dobrze. Głupie gadanie...


Katowice, 2011 rok.

Jarosz.

Złapałem Agnieszkę za rękę krocząc ulicami. Wpatrywaliśmy się w panoramę miasta, które zachwycało nocą. Delikatnie pocałowałem ją.
- Pięknie tu. - wyszeptała mi do ucha. Objąłem ją ramieniem. - Twoja mama do mnie dzwoniła. Pytała się, czy już się namyśliłeś.
- Hm? Ale o czym? - zapytałem, drapiąc się w głowę.
- Klub Kubuś, klub... - odpowiada Agnieszka.
Kompletnie o tym zapomniałem. Ostatnio moimi myślami zawładnęło zupełnie coś innego. Doszedłem w końcu do wniosku, że na klub jest jeszcze czas. Jednak z tym drugim nie mogłem więcej czekać. Kochałem ją mocno i chciałem spędzić z nią całe swoje życie. Zestarzeć się z nią, mieć z nią gromadkę dzieci, doczekać się wnuków. Właśnie z nią, z żadną inną. Nie obchodziło mnie w tej chwili to, że jeśli postąpiłbym w którymś momencie źle, zrobiłbym zły krok, podjął złą decyzję, mieszkalibyśmy daleko od siebie, ale taka właśnie jest miłość. Wierzyłem, że prawdziwa miłość przetrwa nawet rozłąkę. W końcu z Agnieszką byliśmy już od dawna parą, a ja nie zrobiłem żadnego większego kroku, takiego kroku, żeby udowodnić jej, jak bardzo ją kocham, jak bardzo mi na niej zależy. Ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem.
- Mam coś dla ciebie. - otworzyła szerzej oczy.
Odsunąłem się od niej, unosząc palec do góry, by dała mi chwilę. Włożyłem rękę w kieszeń i poczułem w dłoni pudełko. Powtarzałem sobie w myślach, że będzie dobrze. Musi być dobrze. Uklęknąłem na jedno kolano. Wyjąłem pudełko i otworzyłem je. Aga zasłoniła usta dłonią.
- Zostaniesz moją żoną, droga Agnieszko? - starałem się, by wyszło to na dość poważny ton.
Roześmiała się, kiwając głową na znak, że się zgadza.
- Kocham cię! - rzuciła mi się w ramiona. Wsunąłem pierścionek na jej palec. - Jest piękny... - pocałowałem ją w czubek głowy.
Niech chowają się złote medale, najwyższe stopnie podium. Tak szczęśliwy jak w tej chwili nie byłem nigdy!


Japonia, Puchar Świata, 2011 rok.

Kubiak.

- Co jest? - pojawił się obok mnie Zbyszek. - Wyszedłeś z tej restauracji jak oparzony.
- Proszę cię stary. Zostaw mnie w spokoju. - odburknąłem i schowałem twarz w dłonie.
- Nie, nie, nie. Powiesz mi teraz, albo będę tu siedział dopóki...
- Monika mnie zostawiła. Zadowolony? - jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Zdjął okulary przecierając oczy.
- Czekaj, czekaj. Przecież do jasnej cholery planowaliście ślub, byliście razem od "x czasu"! - rzucił z wyrzutem, tak, jakbym to ja zawinił.
Poczułem dziwny ból w sercu. Nie odpowiedziałem nic, wstałem z łóżka i poszedłem na balkon. Wpatrywałem się w dal.
- Kubi... - podszedł do mnie Zbyszek.
- Powiedziałem ci. Możesz mnie zostawić. - odpowiedziałem chłodno. Wyszedł, trzaskając drzwiami. Wyjąłem telefon i naskrobałem, krótkiego (w zasadzie jedno pytanie) sms-a do Moniki. "Jak mogłaś?" wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni. Pierwsze poznanie. Ani ja, ani ona nie przyznawaliśmy się do tego, że coś do siebie czujemy. Pierwszy pocałunek, potem coś więcej. Miłość, która dojrzewała, która rozkwitała z czasem. Kłótnie o byle co, wspólne wakacje, nieprzespane noce, spędzone na rozmowach, milion wspomnień, milion zdjęć. Jedna kobieta. Jedna wiadomość, parę słów, które zniszczyły to wszystko. Zaczęły płynąć mi łzy, jestem mięczakiem. Nie umiałem walczyć poza boiskiem.


Buffalo - USA, 2011 rok. (Grudzień)

Brzezińska.

- Myślisz, że to dobry pomysł? Nie chce wam psuć świąt... - zwróciłam się do Matta. Puścił walizkę i objął mnie ramieniem.

- Myślę, że to świetny pomysł i najlepszy moment na to, żeby moja rodzina cię poznała. Kocham cię, i chcę, żeby wszyscy o tym wiedzieli. - lotnisko było zatłoczone, cud, że zdążyliśmy zaklepać bilety.
Weszliśmy na pokład. Po ponad 3 godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Dallas. Na miejscu była już siostra Matta - Jennifer, ze swoim 2 letnim synkiem. Wyglądała na bardzo sympatyczną i taka też się okazała.
- Mama będzie szczęśliwa, że mamy jeszcze jednego gościa. - zwróciła się do mnie.
Uśmiechnęłam się do niej. Wsiedliśmy do samochodu. Po paru godzinach męczącej jazdy znaleźliśmy się w Buffalo. Wysiadłam zmęczona z samochodu.
- Nie jesteś zmęczony? - odpowiedziałam zdziwiona, wyjmując swoją walizkę.
- Nie, ja już się przyzwyczaiłem do takich podróży. - puścił mi oczko.
Weszliśmy do domu. Słyszeliśmy głośne śmiechy dochodzące najprawdopodobniej z salonu pani Anderson. Pojawiła się w progu, ściskając się z Mattem.
- Kto to? - zapytała z uśmiechem poruszając brwiami, spoglądając na mnie.
Wybuchnęłam śmiechem i podeszłam do niej.
- Oktawia Brzezińska. - wyciągnęłam rękę.
- Nancy Anderson. - przywitała się ze mną. - Spędzisz z nami święta? - spojrzała na mnie przyglądając mi się.
- No tak... Matt nalegał. Przepraszam za to, że zwaliłam się państwu na głowę. - czułam się źle, mimo tego, że siostra i mama Matta okazały się przesympatyczne.
- Ależ o czym ty mówisz? Bardzo nam miło! Uwielbiamy gości! Czuj się u siebie jak w domu! Tylko przedstaw się reszcie "wesołego salonu". - zwróciła się do mnie, przytulając mnie, a ja poczułam się lepiej.
Weszliśmy do wesołego salonu. Siedziały tam 2 dziewczyny w moim wieku, 3 mężczyzn, 5 starszych ludzi, ale jakże radosnych, i dwójka dzieci, do których dołączył Tristian - siostrzeniec Matta. Jeszcze w progu pojawił się jakiś mężczyzna z kobietą. Przyglądał mi się. Matthew przedstawił mi wszystkich. Już pokochałam tą rodzinę. Staruszkowie okazali się wspaniałymi ludźmi. Z nimi nie można było się nudzić. Na koniec został chłopak, który stał z kobietą w progu.
- Poznajcie się. Paul to jest Oktawia, Oktawia to jest Paul. - wyciągnęłam do niego rękę.
Uśmiechnął się słodko.
- A to jest jego narzeczona, Jasmine. - po przywitaniu się ze wszystkimi wciśnięto mnie pomiędzy wszystkich gości, wyszło tak, że siedziałam po środku.
- Panienka to dziewczyna Matta? - zdjął okulary wujek Matta - Carl.
- Nie bądź taki ciekawski. - szturchnęła go ciotka, Mary. Roześmiałam się.
Po kolacji wszyscy udali się do swoich pokoi.
- Pomogę pani. - chwyciłam za talerze, niosąc je do kuchni.
- Ależ nie trzeba, naprawdę. Poradzę sobie, idź się połóż, jesteś zmęczona podróżą. - obdarzyła mnie uśmiechem pani Nancy.
- Nie jestem zmęczona. Naprawdę pomogę. - poszłam po kolejne naczynia. Po posprzątaniu wszystkiego stanęła przede mną.
- Dziękuję ci za to. Nigdy wcześniej nie widziałam Matta szczęśliwszego. Czy ty widziałaś, jak on się na ciebie patrzy? - zarumieniłam się.
- To ja pani dziękuję, że przygarnęła mnie pani na święta. Bardzo przepraszam, że...
- Ale już chyba to przerabialiśmy tak?
- No tak... - westchnęłam.
- Więc już nawet o tym nie wspominaj. Jesteś teraz częścią naszej rodziny. Idziesz spać? - kiwnęłam głową. Weszłam po schodach, a w głowie cały czas miałam jej słowa "jesteś teraz częścią naszej rodziny." Usiadłam na łóżku, Matt oglądał telewizor.
- I jak ci się podoba u mnie? - zapytał, wyłączając telewizor.
- Matt... Tu jest cudownie... Masz taką wspaniałą rodzinę. Dziękuję ci, że mnie tu zabrałeś. - odpowiedziałam szczerze i przytuliłam się do niego.
- Nie ma za co. Ktoś zapadł ci w pamięć? - zapytał.
- Twój wujek Carl. - uśmiechnęłam się. - Jest cudowny. - wskoczyłam do łóżka. Przytuliłam się do niego i zasnęłam zmęczona podróżą.



poniedziałek, 8 lipca 2013

Trzeci.


Moskwa, 2012 rok.


Kurek.

Mknąłem przez puste, o dziwo, ulice Moskwy i przekraczając dozwoloną prędkość. Gdzie ci ludzie, gdzie ten korek? Zdjąłem nogę z gazu. To tutaj. Ten hotel. Wbiegam szybko ciągnąc za sobą walizkę.
- A ty to co? Ile mamy na ciebie czekać? - podnosi na mnie głos Czerednik. Prycham pod nosem. Przewraca oczami i wciska mi kartkę z rozpiską dnia. - Jeśli spieprzymy sezon, to przez ciebie. Pokładaliśmy w tobie wszelkie nadzieje, a ty co? - następuje ostra wymiana słów, o której wolę nie wspominać. Wszystko to przerywa wchodzący Grankin.
- Co jest? Uspokójcie się i zachowujcie się jak na mężczyzn przystało, bo ludzie słuchają! - mówi i ciągnie mnie za bluzę.
- Nim się nie przejmuj. On tak zawsze. - mówi, kiedy znajdujemy się we wspólnym pokoju.
- Zdążyłem zauważyć. - zaczynam rozpakowywać walizkę.
- Sory, za to co teraz powiem. - spoglądam na niego. - Naprawdę, myśleliśmy, że podkręcisz nam grę, dałeś ciała.
- To wszystko przez tą kontuzję. - siadam na łóżku. - Gdyby nie ona, z pewnością bym wiele zrobił... - w głębi duszy wiedziałem, że powód był jeszcze jeden.
- Rozumiem stary. - klapie mnie po ramieniu. - Kolacja jest o 18:00. Nie spóźnij się. - wychodzi i zamyka drzwi.


Trento, 2006 rok.

Winiarska.

- Michał zabiję cię! Michał zabiję cię! Nie daruję ci tego! - krzyczałam ile sił w płucach. Wieziono mnie na porodówkę.
- Gdzie pani mąż? - spytała się mnie pielęgniarka.
- Biega sobie teraz najprawdopodobniej po boisku w Japonii i odbija piłkę, nie zdając sobie sprawy z tego, że ja tutaj umieram! - krzyczę i wbijam paznokcie w jej dłoń.
- Niech się pani uspokoi! - obok mnie pojawia się lekarz. Rozmawia jeszcze chwilę z pielęgniarkami po włosku, raczej o tym, czy umrę teraz, czy za parę godzin, z powodu rozrywającego bólu.
- Mogę rodzić, czy nie?! - drę się. Michał, nie daruję ci, że doprowadziłeś mnie do takiego stanu.



Rzeszów, 2012 rok.


Lotman.



Nogi jak z ołowiu, ręce jak z waty. Gorzej być nie mogło. Wyrywam torbę z rąk Ignaczaka. Naprawdę nie mam humoru na żarty. Wychodzę z hali i kieruję się w stronę samochodu. Siadam za kierownicą i już powoli zamierzam odpalić, gdy nagle przypomina mi się, że zostawiłem na hali buty. Głupi ja... Wychodzę z samochodu i biegnę na halę. Co z tego, że potykam się o przeróżne rzeczy, skoro muszę dotrzeć na halę i wziąć moje Nike, które kupiłem niedawno.

- Loti, Loti! - słyszę za sobą pisk jakiejś dziewczyny. Odwracam się.
- Mogę zdjęcie? - skacze nade mną wytapetowana dziewczyna. Druga trzyma aparat w rękach uśmiechając się krzywo.
- Tak, jasne, jasne. - odpowiadam. Ustawiam się w stronę aparatu, uśmiecham się krzywo. - Co ty robisz? - odsuwam się od dziewczyny. Czy ona właśnie w tej chwili złapała mnie za tyłek?!
- Ręka mi się zsunęła. - uśmiecha się do mnie i trzepie rzęsami. Odsuwam się z obrzydzeniem.
- Facepalm. - szybko rzucam i wymijam je. Wbiegam na halę. Rozglądam się w poszukiwaniu swoich butów.
- Paul, jednak przyszedłeś potarmosić się z Igłą? - pyta się Grozer.
- Tak, zaraz mu potargam włoski. - mówię, chodząc po hali.
- Igła! - krzyczę. Ten od razu pojawia się przy mnie.
- Tak, słucham? - gromię go spojrzeniem.
- Dlaczego masz na sobie moje buty? - robię wielkie oczy.
- Bo... Bo mi się podobały?
- Oddawaj! - zaczynam ganiać go po hali.
- Co wy robicie dzieci? - na hali pojawia się Kosok i Nowakowski. - Igła, przyprowadziliśmy ci kogoś! - krzyczą.
- Co? - staje, a ja rozpędzony wpadam na niego. Oboje lądujemy na boisku.
- Kabaret. - prycha Grozer, ciągnie mnie za koszulkę i stawia do pionu.
- Roksana?! - słyszę krzyk Igły. Wstaje jak poparzony i podbiega do dziewczyny, która przyszła. Przytula ją.
- Hej, Lotman, Georg, chodźcie tu! Chcę wam kogoś przedstawić! - krzyczy. Patrzymy się z Grozerem po sobie, wzruszamy ramionami i podchodzimy do Krzyśka i dziewczyny.
- To jest Roksana Michałkiewicz.- dziewczyna uśmiecha się do nas. Wita się z nami. Jest bardzo ładna i miła. Rozmawia z nami chwilę, Grozer dopytuje się, co robi w Rzeszowie. Mówi, że po wielu trudach w końcu dostała się tutaj na studia. Cały czas spogląda na mnie ukradkiem. Nie powiem, sprawia mi to przyjemność. Georg to zauważa i spogląda na mnie co chwila lekceważącym wzrokiem. Gdy w końcu Roksana, oznajmia, że musi już iść, cały czas odprowadza ją wzrokiem.
- A tobie co Georg? Zakochałeś się? - pytam się, a Kosok wybucha śmiechem.
- A ty przypadkiem po coś nie przyszedłeś? - pukam się w czoło i szukam Krzyśka. Niestety nie znajduję go i wracam do samochodu bez butów.



Japonia, Puchar Świata, 2011 rok.



Anderson.



- Z czego ta dziewczyna się śmieje? - pyta się mnie Lotman, trącając mnie ramieniem.

- Nie wiem. - odpowiadam i przyglądam jej się. Zakrywa dłonią usta.
- Boże, Matt. - obok mnie pojawia się Holmes i strzela sobie facepalma. Spoglądam się na niego, później na siebie.
- Chyba zostawiłeś mózg w szatni. - śmieję się ze mnie Lotman. Biegnę z powrotem do szatni. Jak można być takim kretynem, żeby założyć spodenki na lewą stronę? Szybko ściągam je i zakładam na odpowiednią stronę. Wybiegam z szatni i wpadam... na dziewczynę, która się ze mnie śmiała.
- Przepraszam. - pomagam jej wstać. Spogląda się na moje spodenki i uśmiecha się. Podnosi głowę, a nasze oczy się spotykają. Wpatrujemy się tak w siebie przez chwilę.
- Matthew! - słyszę krzyk trenera. - Zaczynamy! - nie mogę oderwać od niej oczu. 
- Chodź, dalej! - obracam się i tylko jej macham. A po chwili już jej nie ma.



Turcja, Mistrzostwa Europy2009 rok.


Jarosz.


"Jesteśmy Mistrzami Europy!" krzyczeli wszyscy na hali, gracze, trenerzy, kibice. Podium, i złoto na szyi. To złoto, w które nikt nie wierzył.

-  Agnieszka? Kochanie! Wygraliśmy! - krzyczałem do słuchawki. Słyszałem jej śmiech i gratulacje. Byłem prze szczęśliwy.
- Jarski, no chodź, idziemy pić! - krzyczał mi ktoś nad uchem.
- Czy to nie przypadkiem Bartman? - zapytała Aga. Roześmiałem się. Pożegnałem się z nią i pobiegłem do chłopaków.


Brzezińska.

Chodziłam właśnie między alejkami, gdy zza rogu ktoś wyskoczył.
- Nie bawisz się z nami? - krzyknął mi prosto do ucha Kuba.
- Nie mam humoru. - uśmiechnęłam się krzywo.
- Dziewczyno, my tu wygrywamy mistrzostwa europy, a ty nie masz humoru? Co ty gadasz? Chodź, zabiorę cię do chłopaków, od razu humor ci się poprawi. - ale ja nie miałam najmniejszej ochoty przebywać z bandą wielkoludów. W ogóle ich nie trawiłam. Sprawiali mi wrażenie zakochanych w sobie, nie widzących nic innego, poza czubkiem własnego nosa. Czasami, w ich towarzystwie starałam się zgubić gdzieś tę myśl, oddalić ją, ale patrząc na wiecznie dumnego, z wysoko podniesioną głową Kurka, zaraz ta myśl przychodziła z powrotem. Na dodatek Bartman, ten dziwny facet, niby przystojny, ale kurcze, dlaczego aż tak bardzo jest w sobie zakochany? Najnormalniejszymi ludźmi z całej tej grupy był właśnie Jarosz, Ignaczak, Gruszka i Gacek. Z nimi przynajmniej można było normalnie porozmawiać, chociaż z Ignaczakiem to raczej niezbyt często, miał swój własny świat. Nie miałam pojęcia, dlaczego Roksana jest tak bardzo w nich wpatrzona, a zwłaszcza w tego Bartmana. Przecież on prędzej czy później złamałby jej serce. Dla niego była to kolejna dziewczynka do zabawy, ale ona dzielnie się nie dawała. Znosiła to wszystko. Zakochany człowiek, to głupi człowiek, czasami miałam dość, tego jej biadolenia o tym jaki to on jest cudowny. Momentami chciałam, żeby zobaczyła, jaki on naprawdę jest, a nie patrzyła tylko przez pryzmat urody. Taka już jestem. Spojrzę na człowieka, a po chwili znam już go na wylot. Wiem, do czego ma słabość, czego nienawidzi, co kocha, co mu przeszkadza, jaki ma charakter. Nic na to nie poradzę.


Łódź, 2010 rok.

Michałkiewicz.

- Wrona złamał ci serce, prawda? - jak gdyby nigdy nic, Bartman ustanął przede mną i powiedział mi to prosto w twarz. To brzmiało raczej jakby mi to oznajmił. Zabolało, jak cholera. Dlaczego on mnie tak nienawidzi, że krzywdzi mnie aż tak bardzo samymi słowami, rozgrzebując przeszłość? Co ja mu zrobiłam? Już powoli dawałam sobie z nim spokój, starałam się nie zwracać na niego uwagi i na jego chore i żałosne podchody. Zaczęłam słuchać Oktawii i zaczęłam zdawać sobie sprawę, jaki naprawdę jest Zbyszek. Ba, zdałam sobie z tego sprawę, już bardzo dobrze. I chyba bym zapomniała o jakimkolwiek Bartmanie, gdyby nie dzisiaj. Gdybym nie pojawiła się tu, w mieszkaniu Kadziewicza. Impreza, zwykła domówka, dużo znajomych, siatkarzy. I on. Znów. Wszędzie, na każdym kroku. Odwróciłam się od  niego a do oczu cisnęły mi się łzy. Odłożyłam kieliszek na stolik i głęboko westchnęłam. Przesadził i to bardzo. Wciągnęłam mocno powietrze do płuc. Odwróciłam się, zamachnęłam i z całej siły spoliczkowałam.

- Gówno cię to obchodzi! Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! Imbecylu jeden! Nienawidzę cię, rozumiesz? Co ja takiego ci zrobiłam? Że się na mnie uwziąłeś, co? Jestem twoją kolejną ofiarą? Daj mi już spokój. - krzyczałam na niego, a po policzkach płynęły mi łzy. W jego oczach zauważyłam, coś dziwnego. Coś, jakby... strach. Złapał mnie za nadgarstki, a ja zaczęłam się szarpać. - Puszczaj! - dopowiedziałam. Jakoś udało mi się wyswobodzić z jego uścisku. Wybiegłam z mieszkania na taras, siadając na ławce. Nie myślałam już o tym, że ktoś mnie zobaczy w takim stanie. Schowałam twarz w dłonie, płacząc. Czułam tylko, jak obok mnie ktoś usiadł i mocno przytulił. Wtuliłam się w jego ciepło, mocno ściskając za koszulkę. Było mi tak przyjemnie. W końcu oderwałam się od niego.
- Igła... - szepnęłam.
- Cii... - odpowiedział również szeptem. Otarł mi łzy z policzków i spojrzał głęboko w oczy. - Imbecyl. - na moje usta wpłynął uśmiech. - Chodź do nich, idziemy się bawić. Dzisiaj nie będziemy się przejmować niczym. - kiwnęłam głową. Złapał mnie za rękę. Szliśmy tak chwilę.
- Ty to jesteś dziecko jeszcze, nie rozumiesz świata kochana. - mruknął Krzysiek.
- Tak, dziecko, które ma 21 lat.
- Pamiętam cię, jak miałaś 16 lat... - nie odpowiedziałam nic, tylko podniosłam głowę i spojrzałam w gwiazdy. - Wujek Igła wszystko pamięta.


Bartman.

Roksana, mówiąc mi te słowa, dała mi wiele do zrozumienia. Dużo zrozumiałem. Między innymi to, że jestem świnią i że bawię się uczuciami kobiet. Dlaczego jestem taki, a nie inny? Nawet ja sam, tego nie wiem. Usiadłem na krzesełku. Co chciałem osiągnąć przez te słowa? Nie powinienem był o tym wspominać. Nigdy. Poczułem się z tym źle. Pierwszy raz od wielu, wielu lat, poczułem się źle z czymś, co powiedziałem. Czas zastanowić się nad swoim życiem. Dłużej tak nie mogę. Do salonu wpadł wściekły Ignaczak.

- Coś ty jej nagadał? - krzyknął, trącając ręką kieliszek, który spadł i się rozbił. Patrzyłem na kawałki szkła nie mogąc wydusić z siebie słowa. - Idioto jeden wstyd mi za ciebie! Robisz jej tym krzywdę! Nie wiesz, że ona to tak bardzo przeżywała, próbowała zapomnieć, a ty swoim niewyparzonym jęzorem jebiesz wszystko!
- Ale... Ja... Kur...
- Już skończ z tym człowieku, jesteś żałosny, wiesz? Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie jest mi cię nawet żal. - dorzucił jeszcze. Już wychodził z salonu, gdy odwrócił się jeszcze i rzucił krótkie:
- Kutas!