czwartek, 29 sierpnia 2013

Szósty.

Muzyka.

Londyn, 2012 rok.

Winiarski.

Co czuje sportowiec po wielkiej przegranej? Po arcyważnym turnieju, do którego przygotowywał się przez 4 lata? Wylewał hektolitry potu, poświęcał każdą chwilę na szlifowaniu swojej formy, bo nie chciał zawieść? Nie chciał zawieść kraju, który reprezentuje, ludzi, kibiców, którzy pokładali w nim wszystkie nadzieje?
Czuje to, co w tej chwili czuję ja. Czuje wielką pustkę, smutek, wściekłość przeplataną z nienawiścią do samego siebie.
Jechaliśmy jako jedni z faworytów, a wracamy jako wielcy przegrani. Jako wielkie rozczarowanie.
Widzę po twarzach chłopaków, że w ich sercach kryje się coś więcej niż to co wymieniłem.
Żal do samego siebie, za te wszystkie niewykorzystane akcje.
Czuję, jak każdy z nich przeżywa małe załamanie. Widzę tylko, jak kibice ze zwieszonymi głowami opuszczają hale, niektórzy są wściekli, niektórzy płaczą, niektórzy są zszokowani.
I czuję dziwne uczucie, że to przez nas. Widzę po chwili tylko parę osób, ludzie znikają, wracają do swoich domów, a my siedzimy, nie mogąc sobie nawzajem spojrzeć w oczy.
Rozglądam się jeszcze chwilę, widzę zawieszone na barierkach flagi z napisami różnych miejscowości: Konin, Rzeszów, Katowice, Białystok, Bełchatów...
Wzdycham i przecieram oczy. Wstaje i chwytam bluzę w biało-czerwonych barwach. Siadam obok Igły.
- Krzysiek...
- Nic nie mów. - odpowiedział po chwili. Spuszcza głowę, chowając ją w dłoniach.
Podchodzi do nas Andrea. Na jego twarzy jest wymalowane wielkie rozczarowanie. Siada obok mnie, chwytając za swój notatnik. Zaglądam mu przez ramię. Widzę, jak przekreśla wszystkie notatki.
- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. - powiedziałem, spoglądając na niego. Wzruszył ramionami.
Nikt się nie odzywał, wszyscy przeżywali swoją małą tragedię. Spojrzałem na Bartmana. Wzrok miał skierowany na boisko.
- Moglibyśmy prosić was o opuszczenie boiska? Musimy przygotować go na następny mecz. - obok nas zjawił się jakiś niski mężczyzna, zapewne organizator.
Krzysiek podniósł głowę, spoglądając na niego wzrokiem z nienawiścią, tak, jakby to on zawinił. Omijam wszystkich, nie mam zamiaru patrzeć na ich zrezygnowane twarze i wzrok błądzący po czym tylko się da.
Wchodzę do szatni i spotykam tam Kubiaka, leżącego na podłodze. Podbiegam do niego przerażony.
- Kurwa, moje pierwsze igrzyska i moja pierwsza największa sportowa przegrana w życiu. - mówi, kiedy siadam obok niego.
- Już wiesz jak to jest. - wlepiam wzrok w swoją torbę.
Słyszymy szuranie po korytarzu, a za chwilę wchodzi pozostała reszta.
To my odnieśliśmy największą porażkę i musimy się z tym pogodzić.


Jastrzębie Zdrój, 2011 rok.

Kubiak.

Tej nocy nie mogłem spać. Wróciliśmy samolotem do Polski po pobycie na Pucharze Świata w Japonii. I jakie to żałosne uczucie, gdy widzisz innych, witających się ze swoimi dziewczynami, narzeczonymi, żonami, siostrami.
Ja nie miałem nikogo. Nikt nie przyjechał, by mnie powitać. Starałem się uśmiechać, udawać, że się tym nie przejmuję, ale jak do cholery, przez parę dni miałem zapomnieć o Monice, o tych paru latach spędzonych razem? Bałem się, że zastanę ją w domu, i nie będę mógł się pogodzić z tym, że wpadła tylko po rzeczy. Ale jeszcze bardziej bałem się tego, że może już to wykonała. Że mieszkanie jest puste...
Stałem tak z walizką, wpatrując się w odjeżdżających chłopaków, machając im. Wszyscy się rozjeżdżali do swoich domów, do swoich klubów, jedni do Rzeszowa, jedni do Bełchatowa, jedni do Kędzierzyna, a ja? Stałem jak ten słup soli. Gdyby nie Bartman, chyba stałbym tak do rana. Chwycił mnie pod ramię, prowadząc do samochodu. Z przodu siedziała już Aśka, szczerząc się do mnie.
Ta kobieta wyprowadzała mnie z równowagi, zawsze sobie złośliwie dogryzaliśmy. Zbyszek myślał, że to dla żartów, że się lubimy. Dzisiaj jednak nie miałem najlepszego nastroju na głupie żarty.
Wpakowałem się na tylne siedzenie, a ona odwróciła się do mnie.
- Gdzie Monika? Widziałam ją dzisiaj, jak gdzieś jechała. Myślałam, że po ciebie. - zwróciła się do mnie.
Spojrzałem w bok, wzruszając ramionami.
- Kochanie, daj mu spokój. Jest zmęczony. - odezwał się do niej Zbyszek.
Odwróciła się ode mnie. Zacisnąłem dłonie w pięści. Po chwili poczułem wibracje w kieszeni. Dostałem SMS-a od Roksany. Spojrzałem na Zbyszka i Aśkę.
"Skoro masz ochotę wysłuchiwać głupot, plecionych przez zranionego mężczyznę, to wpadnij teraz." - odpisałem.
"Będę czekała pod blokiem." - odpisała.
Jechaliśmy tak jeszcze chwilę, gdy w końcu dojechaliśmy. Przed blokiem ujrzałem Roksanę i w końcu, po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnąłem. Wysiedliśmy, a Zbyszek pomógł mi z walizkami.
- Jak tak patrzę na ciebie, mam ochotę zanieść je wszystkie na górę, żebyś się nie... - mówił Zbyszek, ciągnąc walizki, ale przerwał, gdy zobaczył Roksanę.
Spojrzał na mnie zdezorientowany. Cholera jasna, musiało go zaboleć, pomyślałem.
- Wyjaśnisz mi to jutro. - syknął w moją stronę. Minął Roksanę, a w jego oczach widać było coś dziwnego. Ból? Żal za to co jej zrobił? Odsunęła się lekko, chcąc coś powiedzieć, a za sobą usłyszałem trzask drzwi samochodowych. Aśka wysiadła i oparła się o samochód, obserwując ją. Widziałem, jak mierzyły się wzrokiem. Zbyszek taszczył moje walizki, a ja stałem z jedną, między dziewczynami. Nie chciałem stamtąd iść, bałem się, że skoczą sobie do gardeł. Szybkim ruchem znalazłem się obok Roksany i wziąłem ją pod rękę, prowadząc do mieszkania.
Wtaszczyliśmy walizkę razem, wchodząc po schodach.
- Mówiłam ci, kup sobie inne mieszkanie, tu nawet nie ma windy. - wysapała, stojąc przy drzwiach. Podszedłem do niej, przytulając ją.
Właśnie wyszedł Zbyszek, a widząc nas w uścisku, prychnął. Zdziwiony odsunąłem się od niej.
- Zadzwonię jutro. - rzucił, wyjmując klucze z kieszeni, zbiegając po schodach.
Weszliśmy do mieszkania.
- Opowiadaj. - powiedziała, łapiąc mnie za rękę i prowadząc do salonu.

Bartman.

Zbiegłem po schodach nieźle wkurzony. Co oni odwalają? Co odwaliło Michałowi i Roksanie? Czy oni robią to specjalnie, żeby mnie zdenerwować, żebym zdał sobie sprawę, co zrobiłem? Przecież nie byłem na tyle głupi. Wsiadłem do samochodu, odpalając silnik.
- Michał i Roksana są razem? - zapytała mnie Joaśka. - Bo tak się tutaj tulili.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę i uderzyłem o kierownice.
- Na co trąbisz? Przecież jest czerwone światło! - krzyknęła Aśka.
- Nie obchodzi mnie czy są razem, czy nie. Niech sobie będą, nic mi po tym. - odpowiedziałem.
Dojechaliśmy w ciszy do domu. Aśka zasnęła od razu, za to ja rzucałem się na wszystkie strony. Gdy zamykałem powieki, ciągle miałem w myślach ten obrazek tulącej się Roksany i Michała. Byłem strasznie na nich zły. Ale zdałem sobie sprawę, że sobie na to zasłużyłem.

Kubiak.
 
Spojrzałem na nią.
- Skąd wiesz, co traci. Może to i lepiej. - odezwałem się i podniosłem głowę. Objąłem ją w pasie, wpatrując się w jej oczy.
- Powinnaś już iść. - odburknąłem, zaskoczony swoją reakcją.
Wyszła z salonu. Wstałem na równe nogi i pobiegłem za nią. Kubiak, co ci odpierdala, pomyślałem.
- Czekaj! - krzyknąłem. Wyszła na klatkę schodową, odwracając się. Podbiegłem do niej i przyciągnąłem do siebie. Przycisnąłem z całej siły swoje wargi do jej. Całowałem ją, raz w szyję, raz w usta.
- Panie Kubiak! - krzyknął ktoś za nami. Oderwałem się od niej i obejrzałem się.
- Pani... Krysia... - warknąłem.
Pokiwała, niedowierzająco głową i weszła do mieszkania. Roksana wyswobodziła się z moich objęć i zeszła po schodach. Wszedłem z powrotem do domu. Wziąłem prysznic i rzuciłem się do łóżka, zapadając w głęboki sen.


Nysa, 2012 rok.

Jarosz.

- Oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci... - powtarzałem słowa przysięgi małżeńskiej, wpatrzony w Agnieszkę.
Uśmiechnęła się delikatnie do mnie. Zza pleców słyszałem ciche łkanie ciotek. Po mojej lewej stronie w pierwszej ławce siedział Kurek i Brzezińska, a dalej Bartman, Ignaczak, Michałkiewicz, Kosok, reszta gości i rodziny. Po mszy udaliśmy się na salę. Składanie życzeń, odbieranie prezentów i kwiatów.
- Kuba... - przytuliła się do mnie Oktawia. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
- Jarski, Jarski... - ustanął przede mną Igła. - Złoty smyku, dużo szczęścia, miłości, seksu. - puknąłem go w czoło, wybuchając śmiechem.
W końcu usiedliśmy do stołu. Przyglądałem się wszystkim. Rozmawiali głośno między sobą, śmiejąc się. Oktawia i Bartek jak zwykle się kłócili. Oni muszą się naprawdę bardzo nie trawić.
- Zatańczysz? - podszedłem do Oktawii, chcąc przerwać tą jakże "zażartą" dosłownie zażartą dyskusje. Bartek przesłał mi krzepiące spojrzenie i odwrócił się w stronę gości.
- Oktawia? - zapytałem.
- Hm? - spojrzała na mnie.
- Czy ty naprawdę tak się nie lubisz z Bartkiem? I dlaczego? - mój ton brzmiał co najmniej dziwnie.
- No a skąd, my się kochamy. -  spojrzała na mnie z posępną miną, ale widząc mój wzrok, doszła chyba do wniosku, że nie odpuszczę.
- Jej, on jest strasznie rozpuszczony. - wydukała. Rozluźniłem uścisk, nie dowierzając jej słowom.
Bartek rozpuszczony? Przecież on nie ma 10 lat żeby nazwać go "rozpuszczonym".
- Nie znasz go i tylko tak mówisz. My się przyjaźnimy od dzieciństwa i mogę cię zapewnić, że on taki nie jest. To świetny chłopak. - Oktawia po moich słowach przewróciła oczami.
- O, piosenka się skończyła. Głodna jestem. - wyswobodziła się z moich ramion, nie chcąc dużej wysłuchiwać o Bartku. Podeszła do stołu, rzucając pogardliwe spojrzenie Bartkowi, a on schował twarz w dłonie.

Ignaczak.

Rozsiadłem się na krzesełku, obserwując tańczącą parę młodą na parkiecie. Połowa chłopaków gdzieś zniknęła. Najwidoczniej poszli na zewnątrz. Ujrzałem siedzącą samotnie Roksanę, bawiącą się serwetką. Rozejrzałem się wokół. Wstałem od stołu, podchodząc do niej.
- Dlaczego siedzisz sama? - odsunąłem krzesełko, siadając na nim.
Wzruszyła ramionami. Zaczęła błądzić wzrokiem po parkiecie.
- Też bym tak kiedyś chciała. - westchnęła.
Splotłem ręce na piersi, przyglądając jej się.
- Oj, daj spokój.
Odsunąłem się trochę od niej. Nie wiedziałem co zrobić. Puszczono jakąś wolną, smętną piosenkę, a światła przyciemniono.
- Zatańczysz? - wstałem od stołu, wyciągając rękę. Kiwnęła głową, zgadzając się. Weszliśmy na parkiet, stając naprzeciwko siebie. Położyłem jej rękę na talii, delikatnie przysuwając ją do siebie. Położyła głowę na moim ramieniu. Poruszaliśmy się wolno, w rytmie muzyki. Gdy podniosła głowę, spojrzałem jej prosto w oczy.
- Krzysiek... - zaczęła, jednak nie skończyła, bo obok nas pojawił się Bartman.
- Odbijany? - krzyknął. Czuć było nieprzyjemną woń alkoholu. Chcąc, czy nie chcąc, puściłem Roksanę. Wziął ją w ramiona, gładząc po policzku. Odsunąłem się i obróciłem, wracając na swoje miejsce.
- Kadziewicz... - Łukasz właśnie nalewał w kieliszek wódkę.
- Z bratem się nie napijesz? - podał mi kieliszek. - Za miłość! - przechylił kieliszek.
- Za miłość. - odburknąłem.

***
Ojej, znów nawaliłam, bo miałam wszystko w dupie. Chciałam nacieszyć się kończącymi się wakacjami, a wyszło tak, że nadal się nimi nie nacieszyłam. To najgorsze wakacje w moim życiu. Nie chcę do szkoły. Jak pomyślę sobie że za tydzień będę siedzieć w szkolnej ławce mam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Nie chcę tego. ;C Jestem straszna w stosunku do innych, jestem zimna i wredna, nie chcę taka być... Ale się otworzyłam, przynudzam. ;) No, ale co do roboty ma taki zwykły człowiek jak ja? Byle przeczekać jakoś tą szkołę i widok tych ludzi do 21 września, a potem... Potem to jakoś się potoczy. Jeszcze 10 miesięcy. Będzie dobrze.
Nie będzie, cholera.

sobota, 10 sierpnia 2013

Piąty.

Muzyka.
Macerata, 2014 rok.

Kurek.

Nawet nie chciałem do siebie dopuścić myśli, że mogę ją stracić. Że ona w każdej chwili może odejść, zostawić mnie z tym wszystkim. Nie chciałem o tym myśleć, jednak to było silniejsze. Silniejsze ode mnie. Mimo tego, że chciałem, nie mogłem nic zrobić. Siedziałem przy niej, trzymając ją za rękę, sparaliżowany strachem. Strachem o kolejną sekundę, minutę, godzinę, o kolejny dzień. Mimo upływu tak krótkiego czasu, miałem wiele planów. By spędzić z nią kolejny rok, kolejną chwilę, całe życie.
- Kocham cię Bartek. - wychrypiała, ściskając moją rękę.
Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy.
- Ja ciebie też. - wyszeptałem, już nie kontrolując spływających łez po moich policzkach.
- Ja umieram.
Widziałem, że żałowała swojej szczerości. Gwałtownie przysunąłem się do niej i spojrzałem jej w oczy.
- Nie, nie umrzesz. My się jeszcze nie żegnamy.
- Dziękuję ci, że zabrałeś mnie do Włoch. Obiecaj mi jedno. - wydusiła, a ja spojrzałem na nią błagalnie, ze smutkiem w oczach. - Że jeśli odejdę, znajdziesz sobie inną, będziesz szczęśliwy. Obiecaj.
Poczułem, jakby tysiąc sztyletów wbiło mi się prosto w serce. Zamilknąłem, nie wiedziałem co powiedzieć.
- Wiesz co? - zaśmiała się. - Dokładnie dwa lata temu spotkaliśmy się w Rosji. Z Lotmanem, pamiętasz? - wpadła w niepohamowany śmiech.
Spojrzałem na nią z politowaniem. Nagle, przestała się śmiać, a wzrok utkwiła w szpitalnej lampie nad nami.
- Kochanie? - zapytałem z pełną troską w głosie.
Nie odpowiedziała, tylko spuściła wzrok.
- Bartek, ja umieram. - przypomniała mi.


Rzeszów, 2013 rok.

Nowakowski.

Coś jej obiecałem i postanowiłem dotrzymać słowa. Mimo tego, że chciałem sięgnąć po telefon, moja silna wola mnie powstrzymała. A może powinienem zawalczyć, uświadomić jej, że ja nie jestem taki jak inni? Zrozumiałem to, ale chyba jednak za późno.
Upadłem przez nią i nie potrafiłem wstać. Co by było, gdyby nie inni, gdyby nie Bartek, gdyby nie przyjaciele? Czy nadal bym tkwił w zadymionym mieszkaniu, z butelką jakiegoś trunku w ręku, przeglądając jej zdjęcia, oglądając jej ulubione filmy, słuchając jej ulubionych piosenek?
Czy może by mnie już tu nie było?
I dlaczego do chuja, miłość jest taka żałosna? Czy naprawdę chciałbym stracić 25 lat swojego życia? I czy naprawdę byłem aż tak zdesperowany, żeby się zabić?
Chwyciłem torbę treningową, i udałem się na Podpromie.
I tak właśnie mija mi czas. Trening, sen, trening. Bez tego czuję się źle. To jest mój jakiś pierdolony rytuał.
Byłem głęboko przekonany, że moje życie się nie zmieni. Los jednak lubi płatać figle.


Buffalo, 2011 rok. (Grudzień)

Lotman.

Cała rodzina uśmiechała się do mnie od ucha do ucha. Klepali mnie po plecach, gratulując nam. Właśnie oświadczyłem się Jasmine i czułem się szczęśliwy. Wreszcie spełniony. Czekał mnie dobrze zapowiadający się sezon w Asseco Resovii. Uwielbiałem wracać do Polski, w tak krótkim czasie pokochałem ten kraj. Mieszkanie w Rzeszowie było dla mnie jak drugi dom, w zasadzie trzeci, drugi był właśnie tu, gdzie spędzaliśmy wszyscy razem święta - u Matta. Nasze rodziny chyba od pokoleń razem spędzały święta. Przynajmniej wtedy, kiedy pamiętam, od 3 roku życia wszyscy razem.

Tego dnia Matt miał wrócić z Włoch na święta. Już od rana wszyscy zabiegani, szykowali wszystko na jego przyjazd. Uśmiechałem się sam do siebie, dlatego, że dawno się nie widzieliśmy, a mieliśmy wiele spraw do omówienia.
Pod wieczór, wszyscy zebrali się w salonie, czekając na Matta. Postanowiłem iść, przez ten czas, gdy jeszcze go nie było, z Jasmine rozpakować się. Gdy schodziliśmy, w salonie stał już Matt z jakąś dziewczyną. Przyjrzałem jej się. Miała długie, kasztanowe włosy, ciemne oczy i piękny uśmiech. Na pierwszy rzut oka, sprawiała wrażenie bardzo miłej. I czy ja jej przypadkiem gdzieś nie widziałem?
Stanąłem z Jasmine w progu, przyglądając im się. Podszedł do nas Matt, trzymając dziewczynę za rękę.
- Poznajcie się. Paul, to jest Oktawia, Oktawia, to jest Paul. - zwrócił się do mnie, a ja wyciągnąłem w stronę dziewczyny rękę. Uśmiechnąłem się do niej.
- A to jest jego narzeczona, Jasmine. - przyłapałem się na tym, że ciągle się w nią wpatrywałem.
Dopiero po chwili Matt rzucił mi się, dosłownie, w ramiona. Przywitaliśmy się, jak starzy, najlepsi przyjaciele.
- Hej, Jasmine. - pocałował moją narzeczoną w policzek.
Nancy wcisnęła Oktawię między wujków i ciotki. Z początku była trochę skrępowana, ale za chwilę się ożywiła i dyskutowała z wujkiem Carlem o siatkówce. Opowiadała mu o polskich siatkarzach, oraz o tym, że ich zna bliżej. Nie mogłem się nadziwić temu, że mówi mu o Ignaczaku to, o czym ja wiem. Jak to się stało, że my do tej pory się nie spotkaliśmy, skoro mamy takich samych znajomych, na dodatek ona mieszka niedaleko Rzeszowa?
Reszta wieczoru minęła nam spokojnie, na długich rozmowach. Głównie rozmawiałem z Mattem na temat Włoch i gry we Włoszech. Oznajmił mi, że dostał ciekawą propozycję z Zenitu.
Z jednej strony zazdrościłem mu. Rosyjska Superliga. Wielu siatkarzy marzy, żeby tak grać. Mnie to jednak nie kręciło. Wystarczył mi rzeszowski klub. Klub, który był wspaniały, który miał wspaniałych kibiców, atmosferę i wspaniałych zawodników - zarówno na boisku, jak i poza nim.
Po kolacji wszyscy zebrali się do swoich pokoi. Właśnie miałem wchodzić na schody, gdy usłyszałem z kuchni głos pani Nancy:
- ... jesteś teraz częścią naszej rodziny. - mimowolnie uśmiechnąłem się na te słowa. Wszedłem na schody, minąłem na korytarzu rozpromienionego Matta i wszedłem do sypialni, w której zasypiała już Jasmine.


Anderson.

Obudziłem się w dobrym humorze. Wyjrzałem zza okna.
- Śnieg! - wpadł do pokoju Tristian. - Porzucamy się śnieżkami Matt? - spojrzał na mnie.
Odsunąłem się od okna i kiwnąłem głową. Spojrzałem na Oktawię. Siedziała na łóżku, uśmiechając się do Tristiana. Usiadł obok niej, patrząc się na nią. Przysiadłem na parapecie.
- Skąd przyjechałaś? - zapytał.
- Z Polski. - odpowiedziała
- A zabierzesz mnie tam kiedyś? - Oktawia spojrzała na mnie. Podszedłem do Tristiana, kucając obok niego.
- Zabierzemy cię i do Polski, i do Rosji. - zmierzwiłem jego włoski. - A teraz leć na śniadanie.
Mały posłusznie wyszedł, zamykając drzwi. Oktawia usiadła mi na kolana, okraczając mnie. Roześmiałem się i pocałowałem ją w usta. Do pokoju wszedł Paul.
- Śniadanie! - krzyknął, a widząc nas, cofnął się. - Przepraszam. - podniósł ręce do góry, roześmiany. Pościeliliśmy łóżko, ubraliśmy się i zeszliśmy na dół. Powitały nas ciepły uśmiech Nancy i pozostałych. Zasiedliśmy do stołu.
- Jak się spało, słoneczko? - zwrócił się wujek Carl do Oktawii.
- Świetnie! - odpowiedziała, uśmiechając się.
Po śniadaniu wybraliśmy się wszyscy na dwór.
- Matt, masz jakieś sanki? - krzyknęła Charlotte, moja kuzynka. Wzruszyłem ramionami.
Nagle, poczułem coś zimnego na plecach. Chwyciłem za kurtkę, zdejmując ją i strzepując śnieg. Zacząłem się rozglądać, kto był tego sprawcą. Niedaleko stała Oktawia z Jennifer, śmiejąc się ze mnie. Pochyliłem się i zagarnąłem trochę śniegu, lepiąc z niego sporawą kulkę. Obie cofnęły się jednakowo.
- Tylko nie we mnie! - krzyknęła, śmiejąc się Oktawia, a ja zamachnąłem się. Niestety, nie zdążyłem rzucić, a dostałem w głowę kolejną kulką.
- Lotman! - wydarłem się. Zacząłem go ganiać po całym ogrodzie. Dzieciaki stały niedaleko, ale wzięły z nas przykład, i również urządzili sobie bitwę na śnieżki.
Oktawia stała z boku, myśląc, że jest bezpieczna. Zakradłem się cicho, od tyłu. Chwyciłem ją w pasie i przerzuciłem sobie przez ramię.
- Co ty robisz? - krzyknęła. Zaczęła piszczeć, jak małe dziecko, a Jasmine zwijała się ze śmiechu.
- Lotman, pomóż mi! - zawołałem Paula.
Podbiegł do mnie, trzymając Oktawię za nogi. Dziewczyna naprawdę miała siłę i szamotała się niesamowicie. Podbiegliśmy do największej zaspy i rzuciliśmy Oktawię, zasypując ją.
- Będzie do rodzinnego albumu! - krzyknęła Amy, moja siostra, robiąc jej zdjęcie aparatem. Kilka zdjęć.
- Nie żyjecie, o nie! - pisnęła Oktawia i zaczęła kląć po polsku. Zaczęła otrzepywać z siebie śnieg.
Potem przybiegła Jennifer, Jasmine, Amy i Joelle, ganiając nas. Za mną biegła Oktawia. Zatrzymałem się, a ona, rozpędzona, wpadła na mnie. Leżała tak na mnie, śmiejąc się. Odwróciłem się, i teraz to ja leżałem na niej.
- Znowu przegrałaś. - powiedziałem ze śmiechem.
- Niech ci będzie. - chwyciła mnie za policzek. Schyliła się do mnie i pocałowała. Jej ciepły pocałunek, był taki przyjemny. Nie chciałem tego przerywać. Złapałem ją za biodra. W końcu oderwała się ode mnie, i naciągnęła mi na oczy czapkę.
- Ej! Tak się nie bawię! - krzyknąłem, odsłaniając oczy, ale już nie mogłem uciec. Byłem osaczony przez wszystkich, którzy trzymali w dłoniach śnieżne kulki. - Ona oszukiwała! - pokazałem palcem na Oktawię.
- Jednak to ty tym razem przegrałeś. - uśmiechnęła się, i wszyscy na raz rzucili we mnie śniegiem.


Londyn, 2012 rok.

Nowak.

- Proszę cię. Obiecaj mi, że się do mnie nie odezwiesz. - powiedziałam, cała się trzęsąc.
Piotrek przeniósł wzrok ze swoich butów na mnie. W jego oczach widziałam smutek. Głęboki żal i zero zrozumienia. Dlaczego to robiłam? Po raz kolejny uciekałam przed miłością i po raz kolejny nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo go kocham. Jak bardzo pragnę wtulić się w jego bijące ciepłem ciało, wdychać subtelny zapach jego perfum. Jak pragnę złapać go za rękę i zawrócić. Wrócić osobnym samolotem do Polski, do Rzeszowa. Do mieszkania, do naszego mieszkania, o którym mi opowiadał w przerwie między pocałunkami.
W uszach nadal dźwięczał mi jego głos: "A po tym całym zamieszaniu z igrzyskami, gdy w końcu ludzie zapomną o porażce, wprowadzimy się do jakiegoś domu. Nie. Lepiej do mieszkania. Dom wybudujemy z czasem. Z czasem, gdy nasza miłość zacznie dojrzewać. A potem spłodzimy sobie małe ciche dzieci. Takie jak ja. Albo wybuchowe, jak Ty, Roma. Kocham Cię."
- Obiecałaś mi coś. - powiedział, drżącym głosem.
Wlepił we mnie swój stalowy, przeszywający wzrok.
- Przepraszam. Nie umiem dotrzymywać słowa. Piotrek, ja nie chcę cię krzywdzić.
- A co do cholery robisz w tym momencie? Myślisz, że wywołasz tym uśmiech na mojej twarzy, że będę szczęśliwy? - prychnął, strzelając palcami.
Odwróciłam się do niego plecami, by nie okazać mu tego, że ja też nie chcę. Jestem silna, i ty jesteś silny, zapomnisz o mnie, pomyślałam.
- Zapomnij o igrzyskach, i o mnie, proszę. Wróć do Oli. - szepnęłam, a nogi same mnie uniosły przed siebie.
Kroczyłam, nie patrząc za siebie. Przyśpieszyłam. Jednak on był zbyt szybki. Dogonił mnie i złapał za ramię.
- Dlaczego? - zapytał tak przeraźliwie, że aż zakuło mnie serce.
- Bo zbyt mocno mnie kochasz, Piotrek.


Bełchatów, 2012 rok.

Ciszewska-Winiarska

- A pamiętasz, jak się poznaliśmy? - zapytał Michał, wtulony w moje ciało.
Mruknęłam cicho, w głowie przypominając sobie to miejsce.
- "Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie na pani, czuję się wtedy taka stara." - przytoczył moje słowa.
Roześmiałam się. Chwyciłam go za podbródek, całując delikatnie w usta. Leżeliśmy w wielkim łóżku, zupełnie nadzy, rozkoszując się ostatnimi godzinami wolności.
Przejechał językiem po mojej szyi i wplótł palce w moje gęste włosy.
- Michał... Pojedziesz jutro po Oliwiera. Jasne? - zapytałam, odciągając go od siebie, a on posłusznie kiwnął głową.
Po chwili zanurzył się w białej pościeli, a ja, chwyciłam go za włosy, jęcząc z rozkoszy.
- I do fryzjera też byś mógł się udać. - syknęłam.
Poczułam jego wilgotny język wewnątrz ud. Po chwili wynurzył się, kładąc mnie na sobie.
- "Rzucił mnie chłopak, popsuł mi się samochód..." - dalej mi wszystko przypominał.
- Kocham cię. - powiedziałam, a on na chwilę się zatrzymał.
Spojrzał na mnie, tym swoim wzrokiem. Tymi swoimi tęczówkami, tym ich blaskiem który nie zmieniał się mimo lat, mimo upływu czasu.
- Wiesz, kiedy ostatnio to słyszałem? - zapytał zażenowany. - W noc poślubną.
Wybuchnęłam śmiechem. I znów złączyliśmy nasze usta w pocałunku.


wtorek, 30 lipca 2013

Czwarty.


Łódź, 2010 rok. (ciąg dalszy)


Michałkiewicz.

Wróciliśmy do bawiących się znajomych. W objęcia wziął mnie Kadziewicz i zaczął wywijać na parkiecie. Po paru kawałkach zmęczona opadłam obok. Gdy na nich wszystkich patrze nie sposób się nie uśmiechać. Widziałam tylko jak Igła zaczął mi machać i robić śmieszne miny. Ponad 5 lat temu zobaczyłam go po raz pierwszy. Nie zdawałam sobie sprawy, że spotkam go jeszcze raz, a tym bardziej będziemy się przyjaźnić. Usłyszałam tylko za swoimi plecami jak ktoś odsuwa krzesełko i na nim siada. Ten ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i szybko wstałam.
- Proszę... Nie uciekaj. - szepcze Zbyszek. Jego ton był stanowczy. Wyczułam w nim coś dziwnego, tak jakby żal, skruchę.
- Jeśli zamierzasz mi jeszcze dopiec, to daruj sobie. Wolę siedzieć sama niż z tobą.
- Aleś ty uparta. - uśmiechnął się.
Wyminęłam go i poszłam się przejść. Wkroczyłam w jakąś alejkę, opuszczając posesję Kadziewicza. Słyszałam trzask łamanych gałęzi pod stopami. A więc tak, znalazłam się w lesie. Było zupełnie ciemno, ale mi było wszystko obojętne, byleby być jak najdalej tego pasożyta. Z zamyśleń wyrwał mnie znów jego głos.
- Łazisz za mną? Daj mi spokój do cholery.
- To do cholery daj mi coś powiedzieć. - odwróciłam się i skrzyżowałam ręce. Włożył dłonie w kieszenie. - Bo to było nieprzemyślane. I w ogóle tak jakoś... - odwróciłam się chcąc iść dalej ale wyprzedził mnie i ustanął przede mną. - Dobra, do rzeczy. To co powiedziałaś, jakoś tak na mnie... Wpłynęło, że tak powiem... Przepraszam. Nie chciałem ci o tym przypominać. Nie chciałem ci o nim przypominać, o tym wszystkim. Wiesz, że jestem taki, jak jestem, cóż ja zrobię. Proszę cię, zrozum mnie, mam niewyparzony język. Ale zmienię się. - "Zmienię się"? Co on miał na myśli? Dlaczego chciał się zmieniać? Mi już było wszystko obojętne, byleby nie sprawiał mi więcej przykrości.
- Jasne, jasne. Zapomnijmy o tym co było. - mimo tego, że chciało mi się płakać, nie chciałam dłużej o tym rozmawiać. - Po co miałbyś się zmieniać? Dla kogo? Przecież nie obchodzą cię inni...
- Dla ciebie. - wydukał i podszedł bliżej. Jego oczy były duże i błyszczące.
- Zbyszek... - musnął moje wargi swoimi.


Bartman.

Serce zaczęło bić mi jak oszalałe, ale nie chciałem dać po sobie tego poznać, że się boje, wstydzę... Ja? Złożyłem na jej ustach pocałunek, bojąc się jej reakcji... Nic nie zrobiła, tylko odsunęła się i wpatrywała się we mnie, a w moim brzuchu znów zaczęły szaleć te jebane motyle.
- Skąd wiedziałeś? - przewróciłem oczami. Bałem się wrócić do tego tematu.
- Obiło mi się o uszy. - złapałem ją za rękę. - Nie mówmy już o tym. Wracajmy do nich.
Przez całą drogę szliśmy w milczeniu, trzymając się za ręce. Weszliśmy na taras, myśląc, że nikt nie zauważył że zniknęliśmy.
- Gdzie wy byliście? - dopadł do nas Kubiak. - Zbyszek? Roksana? - spojrzał na nasze splecione dłonie, które szybko rozłączyliśmy. Roksana odeszła od nas w kierunku Moniki.
- Stary... - zaczął Michał, przysuwając krzesło i siadając na nich okrakiem. - Opowiadaj jak było. W lesie?
- Co miało być? - sięgnąłem po szklankę i nalałem soku. - Idioto, co miało być? - powtórzyłem. Podniósł ręce do góry.
- Jej, jak zwykle ziejesz ogniem. Jak ta Roksana wytrzymała z tobą przynajmniej pięć minut. - warknął i wstał.
Reszta imprezy minęła bez większych atrakcji, pomijając to, że Kadziewicz wylądował prawie w szpitalu, bo baran przewrócił się na schodach i nabił guza. Skacowana reszta zbierała się do domu, a ci, którzy nie mogli się ruszyć wpakowali się w do wolnych pokoi łukaszowej willi. Rozłożyłem się na leżaku na balkonie. Nie wiedząc kiedy zasnąłem, a obudził mnie koszmarny ból głowy, lecz mimo tego, czułem się lżej na duszy. Potrafiłem zebrać w sobie resztki godności i przeprosić Michałkiewicz. Oby było już tylko lepiej.


Ignaczak.

Spuściłem ją z oka tylko na chwilę, a jej już nie było. Czy ona by była na tyle głupia, żeby iść gdzieś z tym Bartmanem? Niecałą godzinę temu miała ochotę zabić go, wydrapać mu oczy, wszystko co możliwe, a teraz, najzwyczajniej w świecie gdzieś z nim poszła? Odwróciłem się od miejsca, w którym chwilę temu jeszcze siedziała. Dlaczego tak się tym przejąłem? Przecież była dorosła, wiedziała co robi. Ale jednak byłem jej przyjacielem, powinienem przy niej być, nawet jakby mnie odrzuciła. Ja po prostu się do niej przyzwyczaiłem. Byłem, jestem i będę przy niej, nawet jeśli popełni tysiąc tych samych błędów. Podeszła do mnie Iwona.
- Krzysiek, co masz taką minę? - przytuliła się do mnie.
Pokiwałem głową.
- Nie wiesz, gdzie Roksana? - westchnęła i odpowiedziała, że nie wie.
Pomyślałem, że nie będę teraz myślał, co robi, gdzie jest, zajmę się imprezą.
- Igła, chodź ze mną. - szarpnął mnie Łukasz.
Weszliśmy do jego mieszkania i skierowaliśmy się do kuchni.
- Czysta. - powiedział rozmarzonym głosem, w ręku trzymając wódkę.
Przewróciłem oczami. Wróciliśmy do reszty.
- Kolejeczka! - wydarł się Kadziu, a obok nas pojawiła się grupka imprezowiczów.
Iwona gestykulowała w moją stronę, żebym więcej nie pił, a obok nas pojawił się Gruszka, który wcisnął mi w dłoń kieliszek nalewając wódki. Wzruszyłem ramionami ze zrezygnowaną miną i przechyliłem kieliszek. Czułem, jak trunek rozlewa mi się po przełyku, ogrzewając go.
- Aż się cieplej na sercu robi! - krzyknął Kubiak i również wychylił kieliszek. Podstawiałem rękę z kieliszkiem, a wkoło robiło się coraz bardziej wesoło.
- Wódka się skończyła! Idziemy! - złapała mnie za rękę Iwona.
Śmiejąc się szedłem za nią. Popchnęła mnie na ławkę.
- Co ty do cholery robisz? Ile wypiłeś? - zacząłem kiwać głową we wszystkie strony.
Moją uwagę przykuł Bartman który... szedł z Roksaną trzymając się za ręce. Wstałem z ławki i wszedłem tyłem do domu Łukasza. Pobiegłem na górę, potykając się o każdy stopień, otworzyłem jakieś drzwi i uwaliłem się na łóżku zasypiając.


Kadziewicz.

Po imprezie czas wracać do szarej rzeczywistości, w której wszyscy mają cię w dupie. No, może nie wszyscy, ale większość. Wrogowie, nie wrogowie, przyjaciele, nie przyjaciele. Wrogów zupełnie rozumiem. W sumie nie wiem, czy gdybym miał jakiegoś wroga, czy interesowałbym się jego losem. Dlaczego ja miałem w ogóle wrogów? Co ja robiłem nie tak? Co im nie odpowiadało? Po prostu jestem inny niż wszyscy, ale zupełnie się od nich nie różnię. Chciałbym kiedyś znaleźć w swoim życiu, na ziemi, gdziekolwiek, takie miejsce, które byłoby moje. W zupełności moje. W które mógłbym pójść, wyciszyć się, po prostu być. Ludzie mnie nie ogarniają, jestem takim psem bez właściciela. Totalna samowolka, jednak czasami brakuje mi takiej osoby, która by mną potrząsnęła, krzyknęła, powiedziała co robię źle, co mam w sobie zmienić. Ale akurat takiej osoby nie ma chyba na tym świecie, która zaopiekowała by się mną. Skradła by mi serce, otoczyła miłością, której mógłbym powierzyć największe sekrety, przy której mógłbym śmiać się, płakać. Nie mam nikogo, w tym całym, głupim świecie, pełnych zadufanych w sobie facetach takich jak Bartman, dziwnych jak Ignaczak, pieprzniętych jak młody Kurek, nudnych jak Winiarski. Już nie chciałbym nikomu ubliżać. Uważam, że w całym tym zamieszaniu ja jako jedyny trzymam się i mam się dobrze... Nie, wcale nie mam dobrze. Głupie gadanie...


Katowice, 2011 rok.

Jarosz.

Złapałem Agnieszkę za rękę krocząc ulicami. Wpatrywaliśmy się w panoramę miasta, które zachwycało nocą. Delikatnie pocałowałem ją.
- Pięknie tu. - wyszeptała mi do ucha. Objąłem ją ramieniem. - Twoja mama do mnie dzwoniła. Pytała się, czy już się namyśliłeś.
- Hm? Ale o czym? - zapytałem, drapiąc się w głowę.
- Klub Kubuś, klub... - odpowiada Agnieszka.
Kompletnie o tym zapomniałem. Ostatnio moimi myślami zawładnęło zupełnie coś innego. Doszedłem w końcu do wniosku, że na klub jest jeszcze czas. Jednak z tym drugim nie mogłem więcej czekać. Kochałem ją mocno i chciałem spędzić z nią całe swoje życie. Zestarzeć się z nią, mieć z nią gromadkę dzieci, doczekać się wnuków. Właśnie z nią, z żadną inną. Nie obchodziło mnie w tej chwili to, że jeśli postąpiłbym w którymś momencie źle, zrobiłbym zły krok, podjął złą decyzję, mieszkalibyśmy daleko od siebie, ale taka właśnie jest miłość. Wierzyłem, że prawdziwa miłość przetrwa nawet rozłąkę. W końcu z Agnieszką byliśmy już od dawna parą, a ja nie zrobiłem żadnego większego kroku, takiego kroku, żeby udowodnić jej, jak bardzo ją kocham, jak bardzo mi na niej zależy. Ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem.
- Mam coś dla ciebie. - otworzyła szerzej oczy.
Odsunąłem się od niej, unosząc palec do góry, by dała mi chwilę. Włożyłem rękę w kieszeń i poczułem w dłoni pudełko. Powtarzałem sobie w myślach, że będzie dobrze. Musi być dobrze. Uklęknąłem na jedno kolano. Wyjąłem pudełko i otworzyłem je. Aga zasłoniła usta dłonią.
- Zostaniesz moją żoną, droga Agnieszko? - starałem się, by wyszło to na dość poważny ton.
Roześmiała się, kiwając głową na znak, że się zgadza.
- Kocham cię! - rzuciła mi się w ramiona. Wsunąłem pierścionek na jej palec. - Jest piękny... - pocałowałem ją w czubek głowy.
Niech chowają się złote medale, najwyższe stopnie podium. Tak szczęśliwy jak w tej chwili nie byłem nigdy!


Japonia, Puchar Świata, 2011 rok.

Kubiak.

- Co jest? - pojawił się obok mnie Zbyszek. - Wyszedłeś z tej restauracji jak oparzony.
- Proszę cię stary. Zostaw mnie w spokoju. - odburknąłem i schowałem twarz w dłonie.
- Nie, nie, nie. Powiesz mi teraz, albo będę tu siedział dopóki...
- Monika mnie zostawiła. Zadowolony? - jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Zdjął okulary przecierając oczy.
- Czekaj, czekaj. Przecież do jasnej cholery planowaliście ślub, byliście razem od "x czasu"! - rzucił z wyrzutem, tak, jakbym to ja zawinił.
Poczułem dziwny ból w sercu. Nie odpowiedziałem nic, wstałem z łóżka i poszedłem na balkon. Wpatrywałem się w dal.
- Kubi... - podszedł do mnie Zbyszek.
- Powiedziałem ci. Możesz mnie zostawić. - odpowiedziałem chłodno. Wyszedł, trzaskając drzwiami. Wyjąłem telefon i naskrobałem, krótkiego (w zasadzie jedno pytanie) sms-a do Moniki. "Jak mogłaś?" wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni. Pierwsze poznanie. Ani ja, ani ona nie przyznawaliśmy się do tego, że coś do siebie czujemy. Pierwszy pocałunek, potem coś więcej. Miłość, która dojrzewała, która rozkwitała z czasem. Kłótnie o byle co, wspólne wakacje, nieprzespane noce, spędzone na rozmowach, milion wspomnień, milion zdjęć. Jedna kobieta. Jedna wiadomość, parę słów, które zniszczyły to wszystko. Zaczęły płynąć mi łzy, jestem mięczakiem. Nie umiałem walczyć poza boiskiem.


Buffalo - USA, 2011 rok. (Grudzień)

Brzezińska.

- Myślisz, że to dobry pomysł? Nie chce wam psuć świąt... - zwróciłam się do Matta. Puścił walizkę i objął mnie ramieniem.

- Myślę, że to świetny pomysł i najlepszy moment na to, żeby moja rodzina cię poznała. Kocham cię, i chcę, żeby wszyscy o tym wiedzieli. - lotnisko było zatłoczone, cud, że zdążyliśmy zaklepać bilety.
Weszliśmy na pokład. Po ponad 3 godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Dallas. Na miejscu była już siostra Matta - Jennifer, ze swoim 2 letnim synkiem. Wyglądała na bardzo sympatyczną i taka też się okazała.
- Mama będzie szczęśliwa, że mamy jeszcze jednego gościa. - zwróciła się do mnie.
Uśmiechnęłam się do niej. Wsiedliśmy do samochodu. Po paru godzinach męczącej jazdy znaleźliśmy się w Buffalo. Wysiadłam zmęczona z samochodu.
- Nie jesteś zmęczony? - odpowiedziałam zdziwiona, wyjmując swoją walizkę.
- Nie, ja już się przyzwyczaiłem do takich podróży. - puścił mi oczko.
Weszliśmy do domu. Słyszeliśmy głośne śmiechy dochodzące najprawdopodobniej z salonu pani Anderson. Pojawiła się w progu, ściskając się z Mattem.
- Kto to? - zapytała z uśmiechem poruszając brwiami, spoglądając na mnie.
Wybuchnęłam śmiechem i podeszłam do niej.
- Oktawia Brzezińska. - wyciągnęłam rękę.
- Nancy Anderson. - przywitała się ze mną. - Spędzisz z nami święta? - spojrzała na mnie przyglądając mi się.
- No tak... Matt nalegał. Przepraszam za to, że zwaliłam się państwu na głowę. - czułam się źle, mimo tego, że siostra i mama Matta okazały się przesympatyczne.
- Ależ o czym ty mówisz? Bardzo nam miło! Uwielbiamy gości! Czuj się u siebie jak w domu! Tylko przedstaw się reszcie "wesołego salonu". - zwróciła się do mnie, przytulając mnie, a ja poczułam się lepiej.
Weszliśmy do wesołego salonu. Siedziały tam 2 dziewczyny w moim wieku, 3 mężczyzn, 5 starszych ludzi, ale jakże radosnych, i dwójka dzieci, do których dołączył Tristian - siostrzeniec Matta. Jeszcze w progu pojawił się jakiś mężczyzna z kobietą. Przyglądał mi się. Matthew przedstawił mi wszystkich. Już pokochałam tą rodzinę. Staruszkowie okazali się wspaniałymi ludźmi. Z nimi nie można było się nudzić. Na koniec został chłopak, który stał z kobietą w progu.
- Poznajcie się. Paul to jest Oktawia, Oktawia to jest Paul. - wyciągnęłam do niego rękę.
Uśmiechnął się słodko.
- A to jest jego narzeczona, Jasmine. - po przywitaniu się ze wszystkimi wciśnięto mnie pomiędzy wszystkich gości, wyszło tak, że siedziałam po środku.
- Panienka to dziewczyna Matta? - zdjął okulary wujek Matta - Carl.
- Nie bądź taki ciekawski. - szturchnęła go ciotka, Mary. Roześmiałam się.
Po kolacji wszyscy udali się do swoich pokoi.
- Pomogę pani. - chwyciłam za talerze, niosąc je do kuchni.
- Ależ nie trzeba, naprawdę. Poradzę sobie, idź się połóż, jesteś zmęczona podróżą. - obdarzyła mnie uśmiechem pani Nancy.
- Nie jestem zmęczona. Naprawdę pomogę. - poszłam po kolejne naczynia. Po posprzątaniu wszystkiego stanęła przede mną.
- Dziękuję ci za to. Nigdy wcześniej nie widziałam Matta szczęśliwszego. Czy ty widziałaś, jak on się na ciebie patrzy? - zarumieniłam się.
- To ja pani dziękuję, że przygarnęła mnie pani na święta. Bardzo przepraszam, że...
- Ale już chyba to przerabialiśmy tak?
- No tak... - westchnęłam.
- Więc już nawet o tym nie wspominaj. Jesteś teraz częścią naszej rodziny. Idziesz spać? - kiwnęłam głową. Weszłam po schodach, a w głowie cały czas miałam jej słowa "jesteś teraz częścią naszej rodziny." Usiadłam na łóżku, Matt oglądał telewizor.
- I jak ci się podoba u mnie? - zapytał, wyłączając telewizor.
- Matt... Tu jest cudownie... Masz taką wspaniałą rodzinę. Dziękuję ci, że mnie tu zabrałeś. - odpowiedziałam szczerze i przytuliłam się do niego.
- Nie ma za co. Ktoś zapadł ci w pamięć? - zapytał.
- Twój wujek Carl. - uśmiechnęłam się. - Jest cudowny. - wskoczyłam do łóżka. Przytuliłam się do niego i zasnęłam zmęczona podróżą.



poniedziałek, 8 lipca 2013

Trzeci.


Moskwa, 2012 rok.


Kurek.

Mknąłem przez puste, o dziwo, ulice Moskwy i przekraczając dozwoloną prędkość. Gdzie ci ludzie, gdzie ten korek? Zdjąłem nogę z gazu. To tutaj. Ten hotel. Wbiegam szybko ciągnąc za sobą walizkę.
- A ty to co? Ile mamy na ciebie czekać? - podnosi na mnie głos Czerednik. Prycham pod nosem. Przewraca oczami i wciska mi kartkę z rozpiską dnia. - Jeśli spieprzymy sezon, to przez ciebie. Pokładaliśmy w tobie wszelkie nadzieje, a ty co? - następuje ostra wymiana słów, o której wolę nie wspominać. Wszystko to przerywa wchodzący Grankin.
- Co jest? Uspokójcie się i zachowujcie się jak na mężczyzn przystało, bo ludzie słuchają! - mówi i ciągnie mnie za bluzę.
- Nim się nie przejmuj. On tak zawsze. - mówi, kiedy znajdujemy się we wspólnym pokoju.
- Zdążyłem zauważyć. - zaczynam rozpakowywać walizkę.
- Sory, za to co teraz powiem. - spoglądam na niego. - Naprawdę, myśleliśmy, że podkręcisz nam grę, dałeś ciała.
- To wszystko przez tą kontuzję. - siadam na łóżku. - Gdyby nie ona, z pewnością bym wiele zrobił... - w głębi duszy wiedziałem, że powód był jeszcze jeden.
- Rozumiem stary. - klapie mnie po ramieniu. - Kolacja jest o 18:00. Nie spóźnij się. - wychodzi i zamyka drzwi.


Trento, 2006 rok.

Winiarska.

- Michał zabiję cię! Michał zabiję cię! Nie daruję ci tego! - krzyczałam ile sił w płucach. Wieziono mnie na porodówkę.
- Gdzie pani mąż? - spytała się mnie pielęgniarka.
- Biega sobie teraz najprawdopodobniej po boisku w Japonii i odbija piłkę, nie zdając sobie sprawy z tego, że ja tutaj umieram! - krzyczę i wbijam paznokcie w jej dłoń.
- Niech się pani uspokoi! - obok mnie pojawia się lekarz. Rozmawia jeszcze chwilę z pielęgniarkami po włosku, raczej o tym, czy umrę teraz, czy za parę godzin, z powodu rozrywającego bólu.
- Mogę rodzić, czy nie?! - drę się. Michał, nie daruję ci, że doprowadziłeś mnie do takiego stanu.



Rzeszów, 2012 rok.


Lotman.



Nogi jak z ołowiu, ręce jak z waty. Gorzej być nie mogło. Wyrywam torbę z rąk Ignaczaka. Naprawdę nie mam humoru na żarty. Wychodzę z hali i kieruję się w stronę samochodu. Siadam za kierownicą i już powoli zamierzam odpalić, gdy nagle przypomina mi się, że zostawiłem na hali buty. Głupi ja... Wychodzę z samochodu i biegnę na halę. Co z tego, że potykam się o przeróżne rzeczy, skoro muszę dotrzeć na halę i wziąć moje Nike, które kupiłem niedawno.

- Loti, Loti! - słyszę za sobą pisk jakiejś dziewczyny. Odwracam się.
- Mogę zdjęcie? - skacze nade mną wytapetowana dziewczyna. Druga trzyma aparat w rękach uśmiechając się krzywo.
- Tak, jasne, jasne. - odpowiadam. Ustawiam się w stronę aparatu, uśmiecham się krzywo. - Co ty robisz? - odsuwam się od dziewczyny. Czy ona właśnie w tej chwili złapała mnie za tyłek?!
- Ręka mi się zsunęła. - uśmiecha się do mnie i trzepie rzęsami. Odsuwam się z obrzydzeniem.
- Facepalm. - szybko rzucam i wymijam je. Wbiegam na halę. Rozglądam się w poszukiwaniu swoich butów.
- Paul, jednak przyszedłeś potarmosić się z Igłą? - pyta się Grozer.
- Tak, zaraz mu potargam włoski. - mówię, chodząc po hali.
- Igła! - krzyczę. Ten od razu pojawia się przy mnie.
- Tak, słucham? - gromię go spojrzeniem.
- Dlaczego masz na sobie moje buty? - robię wielkie oczy.
- Bo... Bo mi się podobały?
- Oddawaj! - zaczynam ganiać go po hali.
- Co wy robicie dzieci? - na hali pojawia się Kosok i Nowakowski. - Igła, przyprowadziliśmy ci kogoś! - krzyczą.
- Co? - staje, a ja rozpędzony wpadam na niego. Oboje lądujemy na boisku.
- Kabaret. - prycha Grozer, ciągnie mnie za koszulkę i stawia do pionu.
- Roksana?! - słyszę krzyk Igły. Wstaje jak poparzony i podbiega do dziewczyny, która przyszła. Przytula ją.
- Hej, Lotman, Georg, chodźcie tu! Chcę wam kogoś przedstawić! - krzyczy. Patrzymy się z Grozerem po sobie, wzruszamy ramionami i podchodzimy do Krzyśka i dziewczyny.
- To jest Roksana Michałkiewicz.- dziewczyna uśmiecha się do nas. Wita się z nami. Jest bardzo ładna i miła. Rozmawia z nami chwilę, Grozer dopytuje się, co robi w Rzeszowie. Mówi, że po wielu trudach w końcu dostała się tutaj na studia. Cały czas spogląda na mnie ukradkiem. Nie powiem, sprawia mi to przyjemność. Georg to zauważa i spogląda na mnie co chwila lekceważącym wzrokiem. Gdy w końcu Roksana, oznajmia, że musi już iść, cały czas odprowadza ją wzrokiem.
- A tobie co Georg? Zakochałeś się? - pytam się, a Kosok wybucha śmiechem.
- A ty przypadkiem po coś nie przyszedłeś? - pukam się w czoło i szukam Krzyśka. Niestety nie znajduję go i wracam do samochodu bez butów.



Japonia, Puchar Świata, 2011 rok.



Anderson.



- Z czego ta dziewczyna się śmieje? - pyta się mnie Lotman, trącając mnie ramieniem.

- Nie wiem. - odpowiadam i przyglądam jej się. Zakrywa dłonią usta.
- Boże, Matt. - obok mnie pojawia się Holmes i strzela sobie facepalma. Spoglądam się na niego, później na siebie.
- Chyba zostawiłeś mózg w szatni. - śmieję się ze mnie Lotman. Biegnę z powrotem do szatni. Jak można być takim kretynem, żeby założyć spodenki na lewą stronę? Szybko ściągam je i zakładam na odpowiednią stronę. Wybiegam z szatni i wpadam... na dziewczynę, która się ze mnie śmiała.
- Przepraszam. - pomagam jej wstać. Spogląda się na moje spodenki i uśmiecha się. Podnosi głowę, a nasze oczy się spotykają. Wpatrujemy się tak w siebie przez chwilę.
- Matthew! - słyszę krzyk trenera. - Zaczynamy! - nie mogę oderwać od niej oczu. 
- Chodź, dalej! - obracam się i tylko jej macham. A po chwili już jej nie ma.



Turcja, Mistrzostwa Europy2009 rok.


Jarosz.


"Jesteśmy Mistrzami Europy!" krzyczeli wszyscy na hali, gracze, trenerzy, kibice. Podium, i złoto na szyi. To złoto, w które nikt nie wierzył.

-  Agnieszka? Kochanie! Wygraliśmy! - krzyczałem do słuchawki. Słyszałem jej śmiech i gratulacje. Byłem prze szczęśliwy.
- Jarski, no chodź, idziemy pić! - krzyczał mi ktoś nad uchem.
- Czy to nie przypadkiem Bartman? - zapytała Aga. Roześmiałem się. Pożegnałem się z nią i pobiegłem do chłopaków.


Brzezińska.

Chodziłam właśnie między alejkami, gdy zza rogu ktoś wyskoczył.
- Nie bawisz się z nami? - krzyknął mi prosto do ucha Kuba.
- Nie mam humoru. - uśmiechnęłam się krzywo.
- Dziewczyno, my tu wygrywamy mistrzostwa europy, a ty nie masz humoru? Co ty gadasz? Chodź, zabiorę cię do chłopaków, od razu humor ci się poprawi. - ale ja nie miałam najmniejszej ochoty przebywać z bandą wielkoludów. W ogóle ich nie trawiłam. Sprawiali mi wrażenie zakochanych w sobie, nie widzących nic innego, poza czubkiem własnego nosa. Czasami, w ich towarzystwie starałam się zgubić gdzieś tę myśl, oddalić ją, ale patrząc na wiecznie dumnego, z wysoko podniesioną głową Kurka, zaraz ta myśl przychodziła z powrotem. Na dodatek Bartman, ten dziwny facet, niby przystojny, ale kurcze, dlaczego aż tak bardzo jest w sobie zakochany? Najnormalniejszymi ludźmi z całej tej grupy był właśnie Jarosz, Ignaczak, Gruszka i Gacek. Z nimi przynajmniej można było normalnie porozmawiać, chociaż z Ignaczakiem to raczej niezbyt często, miał swój własny świat. Nie miałam pojęcia, dlaczego Roksana jest tak bardzo w nich wpatrzona, a zwłaszcza w tego Bartmana. Przecież on prędzej czy później złamałby jej serce. Dla niego była to kolejna dziewczynka do zabawy, ale ona dzielnie się nie dawała. Znosiła to wszystko. Zakochany człowiek, to głupi człowiek, czasami miałam dość, tego jej biadolenia o tym jaki to on jest cudowny. Momentami chciałam, żeby zobaczyła, jaki on naprawdę jest, a nie patrzyła tylko przez pryzmat urody. Taka już jestem. Spojrzę na człowieka, a po chwili znam już go na wylot. Wiem, do czego ma słabość, czego nienawidzi, co kocha, co mu przeszkadza, jaki ma charakter. Nic na to nie poradzę.


Łódź, 2010 rok.

Michałkiewicz.

- Wrona złamał ci serce, prawda? - jak gdyby nigdy nic, Bartman ustanął przede mną i powiedział mi to prosto w twarz. To brzmiało raczej jakby mi to oznajmił. Zabolało, jak cholera. Dlaczego on mnie tak nienawidzi, że krzywdzi mnie aż tak bardzo samymi słowami, rozgrzebując przeszłość? Co ja mu zrobiłam? Już powoli dawałam sobie z nim spokój, starałam się nie zwracać na niego uwagi i na jego chore i żałosne podchody. Zaczęłam słuchać Oktawii i zaczęłam zdawać sobie sprawę, jaki naprawdę jest Zbyszek. Ba, zdałam sobie z tego sprawę, już bardzo dobrze. I chyba bym zapomniała o jakimkolwiek Bartmanie, gdyby nie dzisiaj. Gdybym nie pojawiła się tu, w mieszkaniu Kadziewicza. Impreza, zwykła domówka, dużo znajomych, siatkarzy. I on. Znów. Wszędzie, na każdym kroku. Odwróciłam się od  niego a do oczu cisnęły mi się łzy. Odłożyłam kieliszek na stolik i głęboko westchnęłam. Przesadził i to bardzo. Wciągnęłam mocno powietrze do płuc. Odwróciłam się, zamachnęłam i z całej siły spoliczkowałam.

- Gówno cię to obchodzi! Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! Imbecylu jeden! Nienawidzę cię, rozumiesz? Co ja takiego ci zrobiłam? Że się na mnie uwziąłeś, co? Jestem twoją kolejną ofiarą? Daj mi już spokój. - krzyczałam na niego, a po policzkach płynęły mi łzy. W jego oczach zauważyłam, coś dziwnego. Coś, jakby... strach. Złapał mnie za nadgarstki, a ja zaczęłam się szarpać. - Puszczaj! - dopowiedziałam. Jakoś udało mi się wyswobodzić z jego uścisku. Wybiegłam z mieszkania na taras, siadając na ławce. Nie myślałam już o tym, że ktoś mnie zobaczy w takim stanie. Schowałam twarz w dłonie, płacząc. Czułam tylko, jak obok mnie ktoś usiadł i mocno przytulił. Wtuliłam się w jego ciepło, mocno ściskając za koszulkę. Było mi tak przyjemnie. W końcu oderwałam się od niego.
- Igła... - szepnęłam.
- Cii... - odpowiedział również szeptem. Otarł mi łzy z policzków i spojrzał głęboko w oczy. - Imbecyl. - na moje usta wpłynął uśmiech. - Chodź do nich, idziemy się bawić. Dzisiaj nie będziemy się przejmować niczym. - kiwnęłam głową. Złapał mnie za rękę. Szliśmy tak chwilę.
- Ty to jesteś dziecko jeszcze, nie rozumiesz świata kochana. - mruknął Krzysiek.
- Tak, dziecko, które ma 21 lat.
- Pamiętam cię, jak miałaś 16 lat... - nie odpowiedziałam nic, tylko podniosłam głowę i spojrzałam w gwiazdy. - Wujek Igła wszystko pamięta.


Bartman.

Roksana, mówiąc mi te słowa, dała mi wiele do zrozumienia. Dużo zrozumiałem. Między innymi to, że jestem świnią i że bawię się uczuciami kobiet. Dlaczego jestem taki, a nie inny? Nawet ja sam, tego nie wiem. Usiadłem na krzesełku. Co chciałem osiągnąć przez te słowa? Nie powinienem był o tym wspominać. Nigdy. Poczułem się z tym źle. Pierwszy raz od wielu, wielu lat, poczułem się źle z czymś, co powiedziałem. Czas zastanowić się nad swoim życiem. Dłużej tak nie mogę. Do salonu wpadł wściekły Ignaczak.

- Coś ty jej nagadał? - krzyknął, trącając ręką kieliszek, który spadł i się rozbił. Patrzyłem na kawałki szkła nie mogąc wydusić z siebie słowa. - Idioto jeden wstyd mi za ciebie! Robisz jej tym krzywdę! Nie wiesz, że ona to tak bardzo przeżywała, próbowała zapomnieć, a ty swoim niewyparzonym jęzorem jebiesz wszystko!
- Ale... Ja... Kur...
- Już skończ z tym człowieku, jesteś żałosny, wiesz? Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie jest mi cię nawet żal. - dorzucił jeszcze. Już wychodził z salonu, gdy odwrócił się jeszcze i rzucił krótkie:
- Kutas!


piątek, 7 czerwca 2013

Drugi.


Częstochowa, 2004 rok.

Ignaczak.



"Moja mała blondyneczko, czy ty o tym wiesz..." nuciłem sobie wchodząc do szatni. 
- A temu co? - pyta się Mazur.
- Jakaś blondynka mu w głowie. - odpowiada Arek i klepie mnie w ramię.
- Coś czuję, że ta blondynka namiesza w twoim życiu. - mówi po chwili. Przystaję i spoglądam się na niego. Oboje wybuchamy śmiechem.
- Słuchaj... Nie wiem. Nie wiem czy to dobra decyzja. No wiesz, o tym klubie we Włoszech. - przygryza wargę i siada na ławce.
- Co ty gadasz? Wiesz jaka kariera przed tobą chłopie?! To dopiero początek. Niedługo będziesz tak rozchwytywany, że nie będziesz mógł nadążyć za nowymi ofertami. Mówię ci to ja, twój przyjaciel. - siadam obok niego.
- Może masz rację... - uśmiecha się krzywo.
- Wpadnij dzisiaj do nas. Seba nie może się ciebie doczekać. - po tych słowach wychodzimy z szatni i kierujemy się w stronę wyjścia.


Waszyngton, 2013 rok.

Anderson.



Los czasami bywa okrutny. Stawia nam na drodzę osobę, którą później zabiera. Nie, wcale nie chciałem się zakochać, nie chciałem planować przyszłości, nie chciałem wziąć ślubu. Chciałem żyć tak jak do tej pory. Beztrosko, nie martwiąc się o to, czy zastanę kogoś w domu, czy nie. Nie chciałem... Wiecie, była pewna kobieta, dla której byłbym w stanie zrobić wszystko. Pokochałem ją całym sercem, chciałem, by była tą jedyną. Chciałem... Skradła mi serce, a potem odeszła...

- Rusz tyłek Matt! - słyszę krzyk Lotmana. Spoglądam się w jego stronę. On nadal się z nią przyjaźni i mogę się założyć, że też coś do niej czuje. Pamiętam, jak się poznaliśmy. To było ponad dwa lata temu. Tak po prostu stała śmiejąc się ze mnie. Oczarował mnie ten uśmiech. I tak się zaczęło. Chociaż minęło parę miesięcy, ja wciąż ją kocham. Tą samą miłością co wcześniej. Złamała mi serce, ale jeśli miałbym taką możliwość, zrobiłbym wszystko, żeby ją przy sobie zatrzymać. Czuję, jak ktoś kładzie mi dłonie na barkach.
- Gdzie jest tamten Matt? - siada obok mnie moja kuzynka Charlotte. Wzdycham ciężko i opieram się o ścianę.
- Tamtego Matta nie ma. - odpowiadam krótko i ściskam pięść.
- Musisz zapomnieć. No musisz, do jasnej cholery! Najchętniej wydrapałabym jej oczy! Mała smarkula! - uniosła się. Spoglądam na nią.
- Nie waż się do jasnej cholery tak o niej mówić! - unoszę się na nią. W drzwiach pojawia się Paul. Patrzy się na mnie pytającym wzrokiem.
- Co tu się dzieje? - pyta się. Przenosi wzrok ze mnie na Charlotte.
- Wciąż o niej myślisz? - unosi brwi do góry. - Wiem, że to nie jest łatwe, ale daj już spokój. Zapomnij. Ona ma już ułożone życie... - wstaję z podłogi i wymijam ich. Wchodzę do łazienki, wymuję telefon i dzwonię do Pataka.
- Halo? - słyszę znajomy mi głos.
- Co robisz dzisiaj wieczorem? - pytam się.
- Nic. - odpowiada krótko.
- To idziemy się najebać. - oznajmiam mu i się rozłączam.


Gdańsk, 2008 rok.


Kadziewicz.



- Kadziewicz... Potrafisz się potknąć o coś, czego nie ma. - słyszę nad sobą głos Ignaczaka.

- Ty mi lepiej pomóż wstać, a nie. - sykam. Wyciąga do mnie rękę, ale za chwilę ją chowa.
- Radź sobie sam. - uśmiecha się do mnie.
- Gdzie ten stary Krzysiu? - pytam się go nadal siedząc na boisku.
- Nie wiem. - bąka tylko. Podnoszę się w końcu z boiska i wykonuję odpowiednie ćwiczenia. Zaczynam rozglądać się po hali. Przelatuje wzrokiem po prawie pustych trybunach.
- Kto to? - podchodzę do Ignaczaka, który właśnie sięga po butelkę wody. Wskazuję mu palcem blondynkę. Gdy ją zauważa, wypluwa zawartość swojej jamy ustnej na mnie.
- Igła kur...! - drę się na niego.
- Ty... To ona... - chowa się za mną. 
- Ona, czyli kto?- drapie się za uchem. Spoglądam jeszcze raz na dziewczynę siedzącą na trybunach.
- Czekaj... Jak ona miała na imię? - spogląda na mnie pytającym wzrokiem.
- Myślisz, że ci odpowiem? Moja odpowiedź brzmi: nie wiem debilu, widzę ją po raz pierwszy dlatego pytam.
- Tak swoją drogą, to tu jest masa dziewczyn, dlaczego pytasz właśnie o nią? - pyta się mnie Krzysiek.
- Bo jest ładna? - odpowiadam pytaniem na pytanie. - To chyba oczywiste, że jak by była, delikatnie powiem, brzydka, to bym się nie spytał, co nie? - uśmiecham się do niego ironicznie.
- Kadziewicz, jak zwykle szczerość u ciebie to podstawa. Mykam na trybuny. - odwraca się na pięcie i idzie w kierunku dziewczyny.
- Igła! - drę się za nim
- Czego? - odwraca się wściekły.
- Powiedz jej jakieś miłe słówko o mnie. - puszczam mu oczko. Wzdycha głęboko i kieruje się na trybuny. No, czas zaczynać mecz z Częstochową.



Ignaczak.



Usiadłem na trybunach obok niej. Najwidoczniej wzięła mnie za jakiegoś kibica, bo nie spuściła wzroku z boiska. Szczerze, to nie wiem, jak ona mogła mnie nie zauważyć. Albo udawała.

- No hej, wujku Krzysiu! - powiedziała w końcu i odwróciła głowę w moją stronę. Uśmiecham się szeroko. Przytula mnie. Nie powiem, to było trochę dziwne.
- Przyjechaliśmy kibicować? - pyta się mnie.
- Przyjechałem do rodziny z żoną. - oznajmiam jej. Nastaje chwila ciszy, którą przerywa zbliżający się Łukasz.
- Idź stąd. - mruczę pod nosem.
- Co majaczysz? - zwraca się do mnie z cwaniackim uśmieszkiem. - Łukasz jestem, miło mi. - wyciąga rękę do Roksany. Ta z uśmiechem podaje mu rękę i się przedstawia.
- A ty ten... Przypadkiem nie grasz teraz meczu? - podniosłem brwi do góry.
- Mecz nie zając...
- Łukasz! - słychać wołanie trenera Trefla. Dzięki Ci, Boże...
- Zawsze jest taki... Pewny siebie? - pyta się mnie.
- Zbyt często, ale da się z nim żyć. Tak przypuszczam. - uśmiecham się. Mecz mija w przyjaznej atmosferze, opowiada mi o tym, że zamierza studiować w Rzeszowie. Gdy następuje koniec meczu, żegnam się z nią. Jednak, gdy widzę zbliżających się siatkarzy, łapię ją jeszcze za rękę.
- Poczekaj. - mówię i idę z nią na boisko.
- No ale co ty robisz? - pyta się mnie ze śmiechem. Wchodzimy na płytę boiska i zmierzamy w kierunku rozciągających się siatkarzy AZS-u Częstochowa.
- Tutaj, ten wysoki to Piotr Nowakowski, nadzieja polskiej siatkówki. - zaczynam jej przedstawiać kolejno zawodników.
- Ten tutaj to mój rywal - Paweł Zatorski. - uśmiecham się do niej. Jest zachwycona, tym, że może ich poznać. - Ten tutaj to Stelmach. A ten o, tam, odizolowany to Zbigniew Bartman. Taki trochę alvaro. - na dźwięk tego słowa wybucha śmiechem. Zbyszek zauważa, że się z niego śmiejemy, podnosi do góry brwi i wraca do rozciągania. Wszyscy witają się z Roksaną, oprócz, oczywiście, odizolowanego Zbyszka.
- Ty, alvaro, może byś przyszedł przywitać się z koleżanką? - krzyczy do niego Pit.
- Nie jestem nią zainteresowany. - odpowiada krótko i idzie w kierunku szatni. Roksana patrzy się na niego smutnym wzrokiem.
- Nie przejmuj się. Ma ciężki charakter. Taki już jest Bartman. - puszczam jej oczko i obejmuję ramieniem. Żegnamy się z chłopakami. Chyba ją polubili. Wychodzimy z hali, obejmuję ją ramieniem.
- Zimno się zrobiło. - wzdryga się. Obejmuję ją mocniej. - Dziękuję ci, Krzysiek. - mówi do mnie.
- Za co? - pytam się.
- Wiem, że to dla ciebie nic wielkiego, ale dla mnie to naprawdę było coś. Poznałeś mnie z ludźmi, których znałam do tej pory z telewizji. Dziękuję ci. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. - przytula mnie.
- Spotkamy się jeszcze kiedyś? - pytam się jej.
- Kiedy Bartman zmądrzeje. - odpowiada, a ja wybucham śmiechem.
- To chyba się nie spotkamy. -  daje jej swój numer telefonu. Macham jej jeszcze na pożegnanie. I wpatruję się w nią, dopóki jej sylwetka nie znika w oddali.



Bartman.


- Nie musiałeś być taki niemiły. - obok mnie zjawia się Zatorski.
- Paweł, daj mi spokój, nie mam humoru. - odpowiadam krótko i sięgam po wodę.
- Nigdy w życiu nie masz humoru. Chłopie, ogarnij się trochę, bo z takim podejściem do życia, nigdy nie znajdziesz dziewczyny. - mówi Nowakowski. Odwracam się do niego.
- Nie szukam dziewczyny. Nie potrzebuję jej.
- Tylko tak mówisz. Samotność cię kiedyś dopadnie, a przygody na jedną noc ci się znudzą.
- Pojebało was wszystkich do reszty. To, że Kubiak ma dziewczynę, nie znaczy, że ja muszę. Finito. Nie chce mi się o tym gadać. A tak w ogóle, to nie interesujcie się za bardzo. - wymijam ich i wchodzę pod prysznic. Czekam, aż krople wody obmyją moje ciało i po 10 minutach wychodzę spod prysznica. Przebieram się, chwytam za torbę treningową i opuszczam halę. Wpadam jeszcze na Kadziewicza.
- A ty co? - pyta się mnie, i wlepia we mnie wzrok.
- Raczej co ty? - przyglądam mu się. - Czemu masz takie przekrwione oczy? Ćpałeś?
- Nie. - odpowiada i próbuje mnie ominąć. Przyciskam go do ściany.
- Na pewno? - pytam się go, łapiąc go za twarz. - Wiesz, że jeśli ktoś by się dowiedział, to byś wyleciał na zbity pysk?!
- Na szczęście to co się dzieje poza boiskiem, zostaje poza boiskiem i nikt się nie musi o tym dowiedzieć.
- Niszczysz sobie życie. - kiwam głową.
- Ja? Co ty możesz o tym wiedzieć? Balujesz w wolne dni i nic więcej. 
- Dobra, nie chce mi się z tobą gadać. Zmądrzej trochę kretynie. - puszczam go i zmierzam ku wyjściu.
- No co, prawda w oczy kole. Dzisiaj o 23:00?
- Spadaj. - sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Jeszcze niedawno zgodziłbym się na to bez wahania, ale dzisiaj? Dzisiaj po prostu nie mam ochoty.



Częstochowa, 2003 rok.



Ciszewska.



Usiadłam na ławce peronowej i wpatrywałam się w odjeżdżający pociąg. Rzuciłam walizkę i podciągnęłam kolana na wysokości ramion. Zachciało mi się płakać. Nie dość, że parę godzin temu rzucił mnie chłopak, to teraz muszę czekać cały dzień na następny pociąg. Schowałam twarz w dłonie, a po policzkach zaczęły płynąć mi łzy. Słyszałam śmiejącego się mężczyznę, rozmawiającego przez telefon, ciągnącego za sobą walizkę, której kółka hałasowały o kostkę brukową. Usiadł obok mnie i zaczął się rozglądać.

- Co pani jest? - zapytał. Nie odpowiedziałam. - Będzie dobrze, mimo tego, że nie wiem co się stało.
- Nic nie będzie dobrze. - otarłam łzy. - Rzucił mnie chłopak, popsuł mi się samochód, spóźniłam się na pociąg. Gorzej być nie mogło. - spojrzałam na niego. Nasze oczy się spotkały. Tonęłam w ich kolorze.
- Przepraszam. - kaszlnął. - Mogę panią podwieźć.
- Jestem Klaudia. - podałam mu rękę. - Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie na "pani", czuję się wtedy taka... stara. Jedzie pan do Warszawy?
- Tak. - uśmiecha się. Podnosi się z ławki i podaje mi rękę. Chwytam za walizkę i podążam za nim.
- Mam głupie uczucie, że skądś pana... Ciebie znam.
- Nazywam się Michał Winiarski. - odpowiada.
- Aha, jednak nie znam. - odpowiadam i szyderczo się uśmiecham, a on dziwnie się na mnie spogląda. Kierujemy się w stronę jego samochodu, wsiadamy i ruszamy w drogę do Warszawy.

wtorek, 28 maja 2013

Pierwszy.


Lublin, 2004 rok.

Michałkiewicz.

Tak, to właśnie dzisiaj. Właśnie dzisiaj wybieramy się całą klasą na mecz siatkówki. Czy się denerwuję? Czym? Czy jestem podekscytowana? Czym? Kompletnie nie wiem, nie znam się na tym sporcie. Nie wiem, co nasz nauczyciel w nim widzi. Kompletnie go nie rozumiem. Ustawiamy się całą grupą przed autobusem. Jeszcze zaczepia mnie pan Zygmunt.
- Pamiętajcie, dobry doping to podstawa! - wywracam teatralnie oczami.
- Wolałabym pojechać już na mecz piłki nożnej. - trąca mnie ramieniem Karolina.
- Przestańcie już. - obok nas pojawia się szkolny fan siatkówki.
- Wymień mi przynajmniej nazwisko jednego siatkarza. - zwracam się do niego.
- Nie marudź, wsiadaj do autobusu! - krzyczy mi do ucha. Odskakuję od niego i wsiadam do autobusu. Siadam z przodu. Po męczącej, pięciogodzinnej podróży docieramy do Częstochowy. Stajemy przed halą.
- Ale jestem podekscytowany! - macha mi biletem przed oczami Zygmunt.
- Dobra, wchodzimy, siadamy na trybunach co dalej? - dopytuje się Karolina, gdy idziemy już całą grupą przez korytarz. Nauczyciel gestem wskazuje jej, żeby się zamknęła. W końcu siadamy na trybunach i czekamy na rozpoczęcie meczu.


2 godziny później.

Po meczu kierujemy się do wyjścia. A raczej powinniśmy. Cała klasa, z Karoliną na czele podbiega do siatkarzy, prosząc o zdjęcie i autograf. Stoję oparta o ścianę, a do mnie podchodzi po raz kolejny pan Zygmunt.
- A ty co? - pyta się mnie.
- Co? Stoję i czekam.
- Nie idziesz zrobić sobie zdjęcia, wziąć autografu, cokolwiek? - pyta się mnie.
- Po co? - wzruszam ramionami.
- Zobaczysz, za parę lat, oni będą gigantami polskiej siatkówki i inni będą ci zazdrościć, że masz z nimi zdjęcie. - uśmiecha się do mnie szeroko i odchodzi. Wpatruję się w podekscytowaną Karolinę. Nie poznaje jej. Nagle obok mnie pojawia się dwójka mężczyzn.
- Co tutaj tak stoimy? - pyta się jeden. Na chwilę odbiera mi mowę. To dwójka zawodników grających przeciwko sobie.
- Krzysiu jestem. - podaje mi rękę i uśmiecha się do mnie. - A tutaj Arek.
- Ja... Roksana. - mówię i podaje im rękę. - Przepraszam... Nie znam was...
- Nic nie szkodzi. - uśmiecha się do mnie Arek.
- To ja ci może przedstawię. Ja, nazywam się Krzysztof Ignaczak, a ten tutaj, nieśmiały chłopiec to Arek Gołaś. - po tych słowach Arek trąca ramieniem Krzyśka. Uśmiecham się do nich. Są całkiem mili.
- Ile masz lat? - pyta się mnie Arek, po chwili ciszy.
- Piętnaście. - odpowiadam.
- Wiesz co? Radzę ci wziąć autograf od Arka, ponieważ za parę lat nie będzie takiej możliwości.
- Dlaczego? - pytam się go i spoglądam na Arkadiusza.
- No spójrz tylko na niego! Przecież on ma taką karierę przed sobą! Wyjedzie do Włoch, i nici z autografu! Więc spiesz się dziewczyno! - puszcza mi oczko. We trojkę wybuchamy śmiechem. Szukam kartki i jakiegoś długopisu i daje im, żeby mi się podpisali. Gdy nauczyciel każe nam się zbierać, żegnam się z nimi, ale zatrzymuje mnie jeszcze Krzysztof.
- Pamiętaj o wujku Krzyśku, że kiedyś z nim gadałaś, no wiesz, tak na wszelki wypadek. - teatralnie podnosi głowę do góry. Uśmiecham się i macham im na pożegnanie.
Gdybym wiedziała, ile od tamtej pory w moim życiu się zmieni, nie uwierzyłabym...

***
przepraszam za takie nudy, ale wiadomo, że zawsze na początku jest ciężko... :)