czwartek, 29 sierpnia 2013

Szósty.

Muzyka.

Londyn, 2012 rok.

Winiarski.

Co czuje sportowiec po wielkiej przegranej? Po arcyważnym turnieju, do którego przygotowywał się przez 4 lata? Wylewał hektolitry potu, poświęcał każdą chwilę na szlifowaniu swojej formy, bo nie chciał zawieść? Nie chciał zawieść kraju, który reprezentuje, ludzi, kibiców, którzy pokładali w nim wszystkie nadzieje?
Czuje to, co w tej chwili czuję ja. Czuje wielką pustkę, smutek, wściekłość przeplataną z nienawiścią do samego siebie.
Jechaliśmy jako jedni z faworytów, a wracamy jako wielcy przegrani. Jako wielkie rozczarowanie.
Widzę po twarzach chłopaków, że w ich sercach kryje się coś więcej niż to co wymieniłem.
Żal do samego siebie, za te wszystkie niewykorzystane akcje.
Czuję, jak każdy z nich przeżywa małe załamanie. Widzę tylko, jak kibice ze zwieszonymi głowami opuszczają hale, niektórzy są wściekli, niektórzy płaczą, niektórzy są zszokowani.
I czuję dziwne uczucie, że to przez nas. Widzę po chwili tylko parę osób, ludzie znikają, wracają do swoich domów, a my siedzimy, nie mogąc sobie nawzajem spojrzeć w oczy.
Rozglądam się jeszcze chwilę, widzę zawieszone na barierkach flagi z napisami różnych miejscowości: Konin, Rzeszów, Katowice, Białystok, Bełchatów...
Wzdycham i przecieram oczy. Wstaje i chwytam bluzę w biało-czerwonych barwach. Siadam obok Igły.
- Krzysiek...
- Nic nie mów. - odpowiedział po chwili. Spuszcza głowę, chowając ją w dłoniach.
Podchodzi do nas Andrea. Na jego twarzy jest wymalowane wielkie rozczarowanie. Siada obok mnie, chwytając za swój notatnik. Zaglądam mu przez ramię. Widzę, jak przekreśla wszystkie notatki.
- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. - powiedziałem, spoglądając na niego. Wzruszył ramionami.
Nikt się nie odzywał, wszyscy przeżywali swoją małą tragedię. Spojrzałem na Bartmana. Wzrok miał skierowany na boisko.
- Moglibyśmy prosić was o opuszczenie boiska? Musimy przygotować go na następny mecz. - obok nas zjawił się jakiś niski mężczyzna, zapewne organizator.
Krzysiek podniósł głowę, spoglądając na niego wzrokiem z nienawiścią, tak, jakby to on zawinił. Omijam wszystkich, nie mam zamiaru patrzeć na ich zrezygnowane twarze i wzrok błądzący po czym tylko się da.
Wchodzę do szatni i spotykam tam Kubiaka, leżącego na podłodze. Podbiegam do niego przerażony.
- Kurwa, moje pierwsze igrzyska i moja pierwsza największa sportowa przegrana w życiu. - mówi, kiedy siadam obok niego.
- Już wiesz jak to jest. - wlepiam wzrok w swoją torbę.
Słyszymy szuranie po korytarzu, a za chwilę wchodzi pozostała reszta.
To my odnieśliśmy największą porażkę i musimy się z tym pogodzić.


Jastrzębie Zdrój, 2011 rok.

Kubiak.

Tej nocy nie mogłem spać. Wróciliśmy samolotem do Polski po pobycie na Pucharze Świata w Japonii. I jakie to żałosne uczucie, gdy widzisz innych, witających się ze swoimi dziewczynami, narzeczonymi, żonami, siostrami.
Ja nie miałem nikogo. Nikt nie przyjechał, by mnie powitać. Starałem się uśmiechać, udawać, że się tym nie przejmuję, ale jak do cholery, przez parę dni miałem zapomnieć o Monice, o tych paru latach spędzonych razem? Bałem się, że zastanę ją w domu, i nie będę mógł się pogodzić z tym, że wpadła tylko po rzeczy. Ale jeszcze bardziej bałem się tego, że może już to wykonała. Że mieszkanie jest puste...
Stałem tak z walizką, wpatrując się w odjeżdżających chłopaków, machając im. Wszyscy się rozjeżdżali do swoich domów, do swoich klubów, jedni do Rzeszowa, jedni do Bełchatowa, jedni do Kędzierzyna, a ja? Stałem jak ten słup soli. Gdyby nie Bartman, chyba stałbym tak do rana. Chwycił mnie pod ramię, prowadząc do samochodu. Z przodu siedziała już Aśka, szczerząc się do mnie.
Ta kobieta wyprowadzała mnie z równowagi, zawsze sobie złośliwie dogryzaliśmy. Zbyszek myślał, że to dla żartów, że się lubimy. Dzisiaj jednak nie miałem najlepszego nastroju na głupie żarty.
Wpakowałem się na tylne siedzenie, a ona odwróciła się do mnie.
- Gdzie Monika? Widziałam ją dzisiaj, jak gdzieś jechała. Myślałam, że po ciebie. - zwróciła się do mnie.
Spojrzałem w bok, wzruszając ramionami.
- Kochanie, daj mu spokój. Jest zmęczony. - odezwał się do niej Zbyszek.
Odwróciła się ode mnie. Zacisnąłem dłonie w pięści. Po chwili poczułem wibracje w kieszeni. Dostałem SMS-a od Roksany. Spojrzałem na Zbyszka i Aśkę.
"Skoro masz ochotę wysłuchiwać głupot, plecionych przez zranionego mężczyznę, to wpadnij teraz." - odpisałem.
"Będę czekała pod blokiem." - odpisała.
Jechaliśmy tak jeszcze chwilę, gdy w końcu dojechaliśmy. Przed blokiem ujrzałem Roksanę i w końcu, po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnąłem. Wysiedliśmy, a Zbyszek pomógł mi z walizkami.
- Jak tak patrzę na ciebie, mam ochotę zanieść je wszystkie na górę, żebyś się nie... - mówił Zbyszek, ciągnąc walizki, ale przerwał, gdy zobaczył Roksanę.
Spojrzał na mnie zdezorientowany. Cholera jasna, musiało go zaboleć, pomyślałem.
- Wyjaśnisz mi to jutro. - syknął w moją stronę. Minął Roksanę, a w jego oczach widać było coś dziwnego. Ból? Żal za to co jej zrobił? Odsunęła się lekko, chcąc coś powiedzieć, a za sobą usłyszałem trzask drzwi samochodowych. Aśka wysiadła i oparła się o samochód, obserwując ją. Widziałem, jak mierzyły się wzrokiem. Zbyszek taszczył moje walizki, a ja stałem z jedną, między dziewczynami. Nie chciałem stamtąd iść, bałem się, że skoczą sobie do gardeł. Szybkim ruchem znalazłem się obok Roksany i wziąłem ją pod rękę, prowadząc do mieszkania.
Wtaszczyliśmy walizkę razem, wchodząc po schodach.
- Mówiłam ci, kup sobie inne mieszkanie, tu nawet nie ma windy. - wysapała, stojąc przy drzwiach. Podszedłem do niej, przytulając ją.
Właśnie wyszedł Zbyszek, a widząc nas w uścisku, prychnął. Zdziwiony odsunąłem się od niej.
- Zadzwonię jutro. - rzucił, wyjmując klucze z kieszeni, zbiegając po schodach.
Weszliśmy do mieszkania.
- Opowiadaj. - powiedziała, łapiąc mnie za rękę i prowadząc do salonu.

Bartman.

Zbiegłem po schodach nieźle wkurzony. Co oni odwalają? Co odwaliło Michałowi i Roksanie? Czy oni robią to specjalnie, żeby mnie zdenerwować, żebym zdał sobie sprawę, co zrobiłem? Przecież nie byłem na tyle głupi. Wsiadłem do samochodu, odpalając silnik.
- Michał i Roksana są razem? - zapytała mnie Joaśka. - Bo tak się tutaj tulili.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę i uderzyłem o kierownice.
- Na co trąbisz? Przecież jest czerwone światło! - krzyknęła Aśka.
- Nie obchodzi mnie czy są razem, czy nie. Niech sobie będą, nic mi po tym. - odpowiedziałem.
Dojechaliśmy w ciszy do domu. Aśka zasnęła od razu, za to ja rzucałem się na wszystkie strony. Gdy zamykałem powieki, ciągle miałem w myślach ten obrazek tulącej się Roksany i Michała. Byłem strasznie na nich zły. Ale zdałem sobie sprawę, że sobie na to zasłużyłem.

Kubiak.
 
Spojrzałem na nią.
- Skąd wiesz, co traci. Może to i lepiej. - odezwałem się i podniosłem głowę. Objąłem ją w pasie, wpatrując się w jej oczy.
- Powinnaś już iść. - odburknąłem, zaskoczony swoją reakcją.
Wyszła z salonu. Wstałem na równe nogi i pobiegłem za nią. Kubiak, co ci odpierdala, pomyślałem.
- Czekaj! - krzyknąłem. Wyszła na klatkę schodową, odwracając się. Podbiegłem do niej i przyciągnąłem do siebie. Przycisnąłem z całej siły swoje wargi do jej. Całowałem ją, raz w szyję, raz w usta.
- Panie Kubiak! - krzyknął ktoś za nami. Oderwałem się od niej i obejrzałem się.
- Pani... Krysia... - warknąłem.
Pokiwała, niedowierzająco głową i weszła do mieszkania. Roksana wyswobodziła się z moich objęć i zeszła po schodach. Wszedłem z powrotem do domu. Wziąłem prysznic i rzuciłem się do łóżka, zapadając w głęboki sen.


Nysa, 2012 rok.

Jarosz.

- Oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci... - powtarzałem słowa przysięgi małżeńskiej, wpatrzony w Agnieszkę.
Uśmiechnęła się delikatnie do mnie. Zza pleców słyszałem ciche łkanie ciotek. Po mojej lewej stronie w pierwszej ławce siedział Kurek i Brzezińska, a dalej Bartman, Ignaczak, Michałkiewicz, Kosok, reszta gości i rodziny. Po mszy udaliśmy się na salę. Składanie życzeń, odbieranie prezentów i kwiatów.
- Kuba... - przytuliła się do mnie Oktawia. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
- Jarski, Jarski... - ustanął przede mną Igła. - Złoty smyku, dużo szczęścia, miłości, seksu. - puknąłem go w czoło, wybuchając śmiechem.
W końcu usiedliśmy do stołu. Przyglądałem się wszystkim. Rozmawiali głośno między sobą, śmiejąc się. Oktawia i Bartek jak zwykle się kłócili. Oni muszą się naprawdę bardzo nie trawić.
- Zatańczysz? - podszedłem do Oktawii, chcąc przerwać tą jakże "zażartą" dosłownie zażartą dyskusje. Bartek przesłał mi krzepiące spojrzenie i odwrócił się w stronę gości.
- Oktawia? - zapytałem.
- Hm? - spojrzała na mnie.
- Czy ty naprawdę tak się nie lubisz z Bartkiem? I dlaczego? - mój ton brzmiał co najmniej dziwnie.
- No a skąd, my się kochamy. -  spojrzała na mnie z posępną miną, ale widząc mój wzrok, doszła chyba do wniosku, że nie odpuszczę.
- Jej, on jest strasznie rozpuszczony. - wydukała. Rozluźniłem uścisk, nie dowierzając jej słowom.
Bartek rozpuszczony? Przecież on nie ma 10 lat żeby nazwać go "rozpuszczonym".
- Nie znasz go i tylko tak mówisz. My się przyjaźnimy od dzieciństwa i mogę cię zapewnić, że on taki nie jest. To świetny chłopak. - Oktawia po moich słowach przewróciła oczami.
- O, piosenka się skończyła. Głodna jestem. - wyswobodziła się z moich ramion, nie chcąc dużej wysłuchiwać o Bartku. Podeszła do stołu, rzucając pogardliwe spojrzenie Bartkowi, a on schował twarz w dłonie.

Ignaczak.

Rozsiadłem się na krzesełku, obserwując tańczącą parę młodą na parkiecie. Połowa chłopaków gdzieś zniknęła. Najwidoczniej poszli na zewnątrz. Ujrzałem siedzącą samotnie Roksanę, bawiącą się serwetką. Rozejrzałem się wokół. Wstałem od stołu, podchodząc do niej.
- Dlaczego siedzisz sama? - odsunąłem krzesełko, siadając na nim.
Wzruszyła ramionami. Zaczęła błądzić wzrokiem po parkiecie.
- Też bym tak kiedyś chciała. - westchnęła.
Splotłem ręce na piersi, przyglądając jej się.
- Oj, daj spokój.
Odsunąłem się trochę od niej. Nie wiedziałem co zrobić. Puszczono jakąś wolną, smętną piosenkę, a światła przyciemniono.
- Zatańczysz? - wstałem od stołu, wyciągając rękę. Kiwnęła głową, zgadzając się. Weszliśmy na parkiet, stając naprzeciwko siebie. Położyłem jej rękę na talii, delikatnie przysuwając ją do siebie. Położyła głowę na moim ramieniu. Poruszaliśmy się wolno, w rytmie muzyki. Gdy podniosła głowę, spojrzałem jej prosto w oczy.
- Krzysiek... - zaczęła, jednak nie skończyła, bo obok nas pojawił się Bartman.
- Odbijany? - krzyknął. Czuć było nieprzyjemną woń alkoholu. Chcąc, czy nie chcąc, puściłem Roksanę. Wziął ją w ramiona, gładząc po policzku. Odsunąłem się i obróciłem, wracając na swoje miejsce.
- Kadziewicz... - Łukasz właśnie nalewał w kieliszek wódkę.
- Z bratem się nie napijesz? - podał mi kieliszek. - Za miłość! - przechylił kieliszek.
- Za miłość. - odburknąłem.

***
Ojej, znów nawaliłam, bo miałam wszystko w dupie. Chciałam nacieszyć się kończącymi się wakacjami, a wyszło tak, że nadal się nimi nie nacieszyłam. To najgorsze wakacje w moim życiu. Nie chcę do szkoły. Jak pomyślę sobie że za tydzień będę siedzieć w szkolnej ławce mam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Nie chcę tego. ;C Jestem straszna w stosunku do innych, jestem zimna i wredna, nie chcę taka być... Ale się otworzyłam, przynudzam. ;) No, ale co do roboty ma taki zwykły człowiek jak ja? Byle przeczekać jakoś tą szkołę i widok tych ludzi do 21 września, a potem... Potem to jakoś się potoczy. Jeszcze 10 miesięcy. Będzie dobrze.
Nie będzie, cholera.

sobota, 10 sierpnia 2013

Piąty.

Muzyka.
Macerata, 2014 rok.

Kurek.

Nawet nie chciałem do siebie dopuścić myśli, że mogę ją stracić. Że ona w każdej chwili może odejść, zostawić mnie z tym wszystkim. Nie chciałem o tym myśleć, jednak to było silniejsze. Silniejsze ode mnie. Mimo tego, że chciałem, nie mogłem nic zrobić. Siedziałem przy niej, trzymając ją za rękę, sparaliżowany strachem. Strachem o kolejną sekundę, minutę, godzinę, o kolejny dzień. Mimo upływu tak krótkiego czasu, miałem wiele planów. By spędzić z nią kolejny rok, kolejną chwilę, całe życie.
- Kocham cię Bartek. - wychrypiała, ściskając moją rękę.
Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy.
- Ja ciebie też. - wyszeptałem, już nie kontrolując spływających łez po moich policzkach.
- Ja umieram.
Widziałem, że żałowała swojej szczerości. Gwałtownie przysunąłem się do niej i spojrzałem jej w oczy.
- Nie, nie umrzesz. My się jeszcze nie żegnamy.
- Dziękuję ci, że zabrałeś mnie do Włoch. Obiecaj mi jedno. - wydusiła, a ja spojrzałem na nią błagalnie, ze smutkiem w oczach. - Że jeśli odejdę, znajdziesz sobie inną, będziesz szczęśliwy. Obiecaj.
Poczułem, jakby tysiąc sztyletów wbiło mi się prosto w serce. Zamilknąłem, nie wiedziałem co powiedzieć.
- Wiesz co? - zaśmiała się. - Dokładnie dwa lata temu spotkaliśmy się w Rosji. Z Lotmanem, pamiętasz? - wpadła w niepohamowany śmiech.
Spojrzałem na nią z politowaniem. Nagle, przestała się śmiać, a wzrok utkwiła w szpitalnej lampie nad nami.
- Kochanie? - zapytałem z pełną troską w głosie.
Nie odpowiedziała, tylko spuściła wzrok.
- Bartek, ja umieram. - przypomniała mi.


Rzeszów, 2013 rok.

Nowakowski.

Coś jej obiecałem i postanowiłem dotrzymać słowa. Mimo tego, że chciałem sięgnąć po telefon, moja silna wola mnie powstrzymała. A może powinienem zawalczyć, uświadomić jej, że ja nie jestem taki jak inni? Zrozumiałem to, ale chyba jednak za późno.
Upadłem przez nią i nie potrafiłem wstać. Co by było, gdyby nie inni, gdyby nie Bartek, gdyby nie przyjaciele? Czy nadal bym tkwił w zadymionym mieszkaniu, z butelką jakiegoś trunku w ręku, przeglądając jej zdjęcia, oglądając jej ulubione filmy, słuchając jej ulubionych piosenek?
Czy może by mnie już tu nie było?
I dlaczego do chuja, miłość jest taka żałosna? Czy naprawdę chciałbym stracić 25 lat swojego życia? I czy naprawdę byłem aż tak zdesperowany, żeby się zabić?
Chwyciłem torbę treningową, i udałem się na Podpromie.
I tak właśnie mija mi czas. Trening, sen, trening. Bez tego czuję się źle. To jest mój jakiś pierdolony rytuał.
Byłem głęboko przekonany, że moje życie się nie zmieni. Los jednak lubi płatać figle.


Buffalo, 2011 rok. (Grudzień)

Lotman.

Cała rodzina uśmiechała się do mnie od ucha do ucha. Klepali mnie po plecach, gratulując nam. Właśnie oświadczyłem się Jasmine i czułem się szczęśliwy. Wreszcie spełniony. Czekał mnie dobrze zapowiadający się sezon w Asseco Resovii. Uwielbiałem wracać do Polski, w tak krótkim czasie pokochałem ten kraj. Mieszkanie w Rzeszowie było dla mnie jak drugi dom, w zasadzie trzeci, drugi był właśnie tu, gdzie spędzaliśmy wszyscy razem święta - u Matta. Nasze rodziny chyba od pokoleń razem spędzały święta. Przynajmniej wtedy, kiedy pamiętam, od 3 roku życia wszyscy razem.

Tego dnia Matt miał wrócić z Włoch na święta. Już od rana wszyscy zabiegani, szykowali wszystko na jego przyjazd. Uśmiechałem się sam do siebie, dlatego, że dawno się nie widzieliśmy, a mieliśmy wiele spraw do omówienia.
Pod wieczór, wszyscy zebrali się w salonie, czekając na Matta. Postanowiłem iść, przez ten czas, gdy jeszcze go nie było, z Jasmine rozpakować się. Gdy schodziliśmy, w salonie stał już Matt z jakąś dziewczyną. Przyjrzałem jej się. Miała długie, kasztanowe włosy, ciemne oczy i piękny uśmiech. Na pierwszy rzut oka, sprawiała wrażenie bardzo miłej. I czy ja jej przypadkiem gdzieś nie widziałem?
Stanąłem z Jasmine w progu, przyglądając im się. Podszedł do nas Matt, trzymając dziewczynę za rękę.
- Poznajcie się. Paul, to jest Oktawia, Oktawia, to jest Paul. - zwrócił się do mnie, a ja wyciągnąłem w stronę dziewczyny rękę. Uśmiechnąłem się do niej.
- A to jest jego narzeczona, Jasmine. - przyłapałem się na tym, że ciągle się w nią wpatrywałem.
Dopiero po chwili Matt rzucił mi się, dosłownie, w ramiona. Przywitaliśmy się, jak starzy, najlepsi przyjaciele.
- Hej, Jasmine. - pocałował moją narzeczoną w policzek.
Nancy wcisnęła Oktawię między wujków i ciotki. Z początku była trochę skrępowana, ale za chwilę się ożywiła i dyskutowała z wujkiem Carlem o siatkówce. Opowiadała mu o polskich siatkarzach, oraz o tym, że ich zna bliżej. Nie mogłem się nadziwić temu, że mówi mu o Ignaczaku to, o czym ja wiem. Jak to się stało, że my do tej pory się nie spotkaliśmy, skoro mamy takich samych znajomych, na dodatek ona mieszka niedaleko Rzeszowa?
Reszta wieczoru minęła nam spokojnie, na długich rozmowach. Głównie rozmawiałem z Mattem na temat Włoch i gry we Włoszech. Oznajmił mi, że dostał ciekawą propozycję z Zenitu.
Z jednej strony zazdrościłem mu. Rosyjska Superliga. Wielu siatkarzy marzy, żeby tak grać. Mnie to jednak nie kręciło. Wystarczył mi rzeszowski klub. Klub, który był wspaniały, który miał wspaniałych kibiców, atmosferę i wspaniałych zawodników - zarówno na boisku, jak i poza nim.
Po kolacji wszyscy zebrali się do swoich pokoi. Właśnie miałem wchodzić na schody, gdy usłyszałem z kuchni głos pani Nancy:
- ... jesteś teraz częścią naszej rodziny. - mimowolnie uśmiechnąłem się na te słowa. Wszedłem na schody, minąłem na korytarzu rozpromienionego Matta i wszedłem do sypialni, w której zasypiała już Jasmine.


Anderson.

Obudziłem się w dobrym humorze. Wyjrzałem zza okna.
- Śnieg! - wpadł do pokoju Tristian. - Porzucamy się śnieżkami Matt? - spojrzał na mnie.
Odsunąłem się od okna i kiwnąłem głową. Spojrzałem na Oktawię. Siedziała na łóżku, uśmiechając się do Tristiana. Usiadł obok niej, patrząc się na nią. Przysiadłem na parapecie.
- Skąd przyjechałaś? - zapytał.
- Z Polski. - odpowiedziała
- A zabierzesz mnie tam kiedyś? - Oktawia spojrzała na mnie. Podszedłem do Tristiana, kucając obok niego.
- Zabierzemy cię i do Polski, i do Rosji. - zmierzwiłem jego włoski. - A teraz leć na śniadanie.
Mały posłusznie wyszedł, zamykając drzwi. Oktawia usiadła mi na kolana, okraczając mnie. Roześmiałem się i pocałowałem ją w usta. Do pokoju wszedł Paul.
- Śniadanie! - krzyknął, a widząc nas, cofnął się. - Przepraszam. - podniósł ręce do góry, roześmiany. Pościeliliśmy łóżko, ubraliśmy się i zeszliśmy na dół. Powitały nas ciepły uśmiech Nancy i pozostałych. Zasiedliśmy do stołu.
- Jak się spało, słoneczko? - zwrócił się wujek Carl do Oktawii.
- Świetnie! - odpowiedziała, uśmiechając się.
Po śniadaniu wybraliśmy się wszyscy na dwór.
- Matt, masz jakieś sanki? - krzyknęła Charlotte, moja kuzynka. Wzruszyłem ramionami.
Nagle, poczułem coś zimnego na plecach. Chwyciłem za kurtkę, zdejmując ją i strzepując śnieg. Zacząłem się rozglądać, kto był tego sprawcą. Niedaleko stała Oktawia z Jennifer, śmiejąc się ze mnie. Pochyliłem się i zagarnąłem trochę śniegu, lepiąc z niego sporawą kulkę. Obie cofnęły się jednakowo.
- Tylko nie we mnie! - krzyknęła, śmiejąc się Oktawia, a ja zamachnąłem się. Niestety, nie zdążyłem rzucić, a dostałem w głowę kolejną kulką.
- Lotman! - wydarłem się. Zacząłem go ganiać po całym ogrodzie. Dzieciaki stały niedaleko, ale wzięły z nas przykład, i również urządzili sobie bitwę na śnieżki.
Oktawia stała z boku, myśląc, że jest bezpieczna. Zakradłem się cicho, od tyłu. Chwyciłem ją w pasie i przerzuciłem sobie przez ramię.
- Co ty robisz? - krzyknęła. Zaczęła piszczeć, jak małe dziecko, a Jasmine zwijała się ze śmiechu.
- Lotman, pomóż mi! - zawołałem Paula.
Podbiegł do mnie, trzymając Oktawię za nogi. Dziewczyna naprawdę miała siłę i szamotała się niesamowicie. Podbiegliśmy do największej zaspy i rzuciliśmy Oktawię, zasypując ją.
- Będzie do rodzinnego albumu! - krzyknęła Amy, moja siostra, robiąc jej zdjęcie aparatem. Kilka zdjęć.
- Nie żyjecie, o nie! - pisnęła Oktawia i zaczęła kląć po polsku. Zaczęła otrzepywać z siebie śnieg.
Potem przybiegła Jennifer, Jasmine, Amy i Joelle, ganiając nas. Za mną biegła Oktawia. Zatrzymałem się, a ona, rozpędzona, wpadła na mnie. Leżała tak na mnie, śmiejąc się. Odwróciłem się, i teraz to ja leżałem na niej.
- Znowu przegrałaś. - powiedziałem ze śmiechem.
- Niech ci będzie. - chwyciła mnie za policzek. Schyliła się do mnie i pocałowała. Jej ciepły pocałunek, był taki przyjemny. Nie chciałem tego przerywać. Złapałem ją za biodra. W końcu oderwała się ode mnie, i naciągnęła mi na oczy czapkę.
- Ej! Tak się nie bawię! - krzyknąłem, odsłaniając oczy, ale już nie mogłem uciec. Byłem osaczony przez wszystkich, którzy trzymali w dłoniach śnieżne kulki. - Ona oszukiwała! - pokazałem palcem na Oktawię.
- Jednak to ty tym razem przegrałeś. - uśmiechnęła się, i wszyscy na raz rzucili we mnie śniegiem.


Londyn, 2012 rok.

Nowak.

- Proszę cię. Obiecaj mi, że się do mnie nie odezwiesz. - powiedziałam, cała się trzęsąc.
Piotrek przeniósł wzrok ze swoich butów na mnie. W jego oczach widziałam smutek. Głęboki żal i zero zrozumienia. Dlaczego to robiłam? Po raz kolejny uciekałam przed miłością i po raz kolejny nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo go kocham. Jak bardzo pragnę wtulić się w jego bijące ciepłem ciało, wdychać subtelny zapach jego perfum. Jak pragnę złapać go za rękę i zawrócić. Wrócić osobnym samolotem do Polski, do Rzeszowa. Do mieszkania, do naszego mieszkania, o którym mi opowiadał w przerwie między pocałunkami.
W uszach nadal dźwięczał mi jego głos: "A po tym całym zamieszaniu z igrzyskami, gdy w końcu ludzie zapomną o porażce, wprowadzimy się do jakiegoś domu. Nie. Lepiej do mieszkania. Dom wybudujemy z czasem. Z czasem, gdy nasza miłość zacznie dojrzewać. A potem spłodzimy sobie małe ciche dzieci. Takie jak ja. Albo wybuchowe, jak Ty, Roma. Kocham Cię."
- Obiecałaś mi coś. - powiedział, drżącym głosem.
Wlepił we mnie swój stalowy, przeszywający wzrok.
- Przepraszam. Nie umiem dotrzymywać słowa. Piotrek, ja nie chcę cię krzywdzić.
- A co do cholery robisz w tym momencie? Myślisz, że wywołasz tym uśmiech na mojej twarzy, że będę szczęśliwy? - prychnął, strzelając palcami.
Odwróciłam się do niego plecami, by nie okazać mu tego, że ja też nie chcę. Jestem silna, i ty jesteś silny, zapomnisz o mnie, pomyślałam.
- Zapomnij o igrzyskach, i o mnie, proszę. Wróć do Oli. - szepnęłam, a nogi same mnie uniosły przed siebie.
Kroczyłam, nie patrząc za siebie. Przyśpieszyłam. Jednak on był zbyt szybki. Dogonił mnie i złapał za ramię.
- Dlaczego? - zapytał tak przeraźliwie, że aż zakuło mnie serce.
- Bo zbyt mocno mnie kochasz, Piotrek.


Bełchatów, 2012 rok.

Ciszewska-Winiarska

- A pamiętasz, jak się poznaliśmy? - zapytał Michał, wtulony w moje ciało.
Mruknęłam cicho, w głowie przypominając sobie to miejsce.
- "Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie na pani, czuję się wtedy taka stara." - przytoczył moje słowa.
Roześmiałam się. Chwyciłam go za podbródek, całując delikatnie w usta. Leżeliśmy w wielkim łóżku, zupełnie nadzy, rozkoszując się ostatnimi godzinami wolności.
Przejechał językiem po mojej szyi i wplótł palce w moje gęste włosy.
- Michał... Pojedziesz jutro po Oliwiera. Jasne? - zapytałam, odciągając go od siebie, a on posłusznie kiwnął głową.
Po chwili zanurzył się w białej pościeli, a ja, chwyciłam go za włosy, jęcząc z rozkoszy.
- I do fryzjera też byś mógł się udać. - syknęłam.
Poczułam jego wilgotny język wewnątrz ud. Po chwili wynurzył się, kładąc mnie na sobie.
- "Rzucił mnie chłopak, popsuł mi się samochód..." - dalej mi wszystko przypominał.
- Kocham cię. - powiedziałam, a on na chwilę się zatrzymał.
Spojrzał na mnie, tym swoim wzrokiem. Tymi swoimi tęczówkami, tym ich blaskiem który nie zmieniał się mimo lat, mimo upływu czasu.
- Wiesz, kiedy ostatnio to słyszałem? - zapytał zażenowany. - W noc poślubną.
Wybuchnęłam śmiechem. I znów złączyliśmy nasze usta w pocałunku.