Muzyka.
Macerata, 2014 rok.
Kurek.
Nawet nie chciałem do siebie dopuścić myśli, że mogę ją stracić. Że ona w każdej chwili może odejść, zostawić mnie z tym wszystkim. Nie chciałem o tym myśleć, jednak to było silniejsze. Silniejsze ode mnie. Mimo tego, że chciałem, nie mogłem nic zrobić. Siedziałem przy niej, trzymając ją za rękę, sparaliżowany strachem. Strachem o kolejną sekundę, minutę, godzinę, o kolejny dzień. Mimo upływu tak krótkiego czasu, miałem wiele planów. By spędzić z nią kolejny rok, kolejną chwilę, całe życie.
- Kocham cię Bartek. - wychrypiała, ściskając moją rękę.
Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy.
- Ja ciebie też. - wyszeptałem, już nie kontrolując spływających łez po moich policzkach.
- Ja umieram.
Widziałem, że żałowała swojej szczerości. Gwałtownie przysunąłem się do niej i spojrzałem jej w oczy.
- Nie, nie umrzesz. My się jeszcze nie żegnamy.
- Dziękuję ci, że zabrałeś mnie do Włoch. Obiecaj mi jedno. - wydusiła, a ja spojrzałem na nią błagalnie, ze smutkiem w oczach. - Że jeśli odejdę, znajdziesz sobie inną, będziesz szczęśliwy. Obiecaj.
Poczułem, jakby tysiąc sztyletów wbiło mi się prosto w serce. Zamilknąłem, nie wiedziałem co powiedzieć.
- Wiesz co? - zaśmiała się. - Dokładnie dwa lata temu spotkaliśmy się w Rosji. Z Lotmanem, pamiętasz? - wpadła w niepohamowany śmiech.
Spojrzałem na nią z politowaniem. Nagle, przestała się śmiać, a wzrok utkwiła w szpitalnej lampie nad nami.
- Kochanie? - zapytałem z pełną troską w głosie.
Nie odpowiedziała, tylko spuściła wzrok.
- Bartek, ja umieram. - przypomniała mi.
Rzeszów, 2013 rok.
Nowakowski.
Coś jej obiecałem i postanowiłem dotrzymać słowa. Mimo tego, że chciałem sięgnąć po telefon, moja silna wola mnie powstrzymała. A może powinienem zawalczyć, uświadomić jej, że ja nie jestem taki jak inni? Zrozumiałem to, ale chyba jednak za późno.
Upadłem przez nią i nie potrafiłem wstać. Co by było, gdyby nie inni, gdyby nie Bartek, gdyby nie przyjaciele? Czy nadal bym tkwił w zadymionym mieszkaniu, z butelką jakiegoś trunku w ręku, przeglądając jej zdjęcia, oglądając jej ulubione filmy, słuchając jej ulubionych piosenek?
Czy może by mnie już tu nie było?
I dlaczego do chuja, miłość jest taka żałosna? Czy naprawdę chciałbym stracić 25 lat swojego życia? I czy naprawdę byłem aż tak zdesperowany, żeby się zabić?
Chwyciłem torbę treningową, i udałem się na Podpromie.
I tak właśnie mija mi czas. Trening, sen, trening. Bez tego czuję się źle. To jest mój jakiś pierdolony rytuał.
Byłem głęboko przekonany, że moje życie się nie zmieni. Los jednak lubi płatać figle.
Buffalo, 2011 rok. (Grudzień)
Lotman.
Cała rodzina uśmiechała się do mnie od ucha do ucha. Klepali mnie po plecach, gratulując nam. Właśnie oświadczyłem się Jasmine i czułem się szczęśliwy. Wreszcie spełniony. Czekał mnie dobrze zapowiadający się sezon w Asseco Resovii. Uwielbiałem wracać do Polski, w tak krótkim czasie pokochałem ten kraj. Mieszkanie w Rzeszowie było dla mnie jak drugi dom, w zasadzie trzeci, drugi był właśnie tu, gdzie spędzaliśmy wszyscy razem święta - u Matta. Nasze rodziny chyba od pokoleń razem spędzały święta. Przynajmniej wtedy, kiedy pamiętam, od 3 roku życia wszyscy razem.
Tego dnia Matt miał wrócić z Włoch na święta. Już od rana wszyscy zabiegani, szykowali wszystko na jego przyjazd. Uśmiechałem się sam do siebie, dlatego, że dawno się nie widzieliśmy, a mieliśmy wiele spraw do omówienia.
Pod wieczór, wszyscy zebrali się w salonie, czekając na Matta. Postanowiłem iść, przez ten czas, gdy jeszcze go nie było, z Jasmine rozpakować się. Gdy schodziliśmy, w salonie stał już Matt z jakąś dziewczyną. Przyjrzałem jej się. Miała długie, kasztanowe włosy, ciemne oczy i piękny uśmiech. Na pierwszy rzut oka, sprawiała wrażenie bardzo miłej. I czy ja jej przypadkiem gdzieś nie widziałem?
Stanąłem z Jasmine w progu, przyglądając im się. Podszedł do nas Matt, trzymając dziewczynę za rękę.
- Poznajcie się. Paul, to jest Oktawia, Oktawia, to jest Paul. - zwrócił się do mnie, a ja wyciągnąłem w stronę dziewczyny rękę. Uśmiechnąłem się do niej.
- A to jest jego narzeczona, Jasmine. - przyłapałem się na tym, że ciągle się w nią wpatrywałem.
Dopiero po chwili Matt rzucił mi się, dosłownie, w ramiona. Przywitaliśmy się, jak starzy, najlepsi przyjaciele.
- Hej, Jasmine. - pocałował moją narzeczoną w policzek.
Nancy wcisnęła Oktawię między wujków i ciotki. Z początku była trochę skrępowana, ale za chwilę się ożywiła i dyskutowała z wujkiem Carlem o siatkówce. Opowiadała mu o polskich siatkarzach, oraz o tym, że ich zna bliżej. Nie mogłem się nadziwić temu, że mówi mu o Ignaczaku to, o czym ja wiem. Jak to się stało, że my do tej pory się nie spotkaliśmy, skoro mamy takich samych znajomych, na dodatek ona mieszka niedaleko Rzeszowa?
Reszta wieczoru minęła nam spokojnie, na długich rozmowach. Głównie rozmawiałem z Mattem na temat Włoch i gry we Włoszech. Oznajmił mi, że dostał ciekawą propozycję z Zenitu.
Z jednej strony zazdrościłem mu. Rosyjska Superliga. Wielu siatkarzy marzy, żeby tak grać. Mnie to jednak nie kręciło. Wystarczył mi rzeszowski klub. Klub, który był wspaniały, który miał wspaniałych kibiców, atmosferę i wspaniałych zawodników - zarówno na boisku, jak i poza nim.
Po kolacji wszyscy zebrali się do swoich pokoi. Właśnie miałem wchodzić na schody, gdy usłyszałem z kuchni głos pani Nancy:
- ... jesteś teraz częścią naszej rodziny. - mimowolnie uśmiechnąłem się na te słowa. Wszedłem na schody, minąłem na korytarzu rozpromienionego Matta i wszedłem do sypialni, w której zasypiała już Jasmine.
Anderson.
Obudziłem się w dobrym humorze. Wyjrzałem zza okna.
- Śnieg! - wpadł do pokoju Tristian. - Porzucamy się śnieżkami Matt? - spojrzał na mnie.
Odsunąłem się od okna i kiwnąłem głową. Spojrzałem na Oktawię. Siedziała na łóżku, uśmiechając się do Tristiana. Usiadł obok niej, patrząc się na nią. Przysiadłem na parapecie.
- Skąd przyjechałaś? - zapytał.
- Z Polski. - odpowiedziała
- A zabierzesz mnie tam kiedyś? - Oktawia spojrzała na mnie. Podszedłem do Tristiana, kucając obok niego.
- Zabierzemy cię i do Polski, i do Rosji. - zmierzwiłem jego włoski. - A teraz leć na śniadanie.
Mały posłusznie wyszedł, zamykając drzwi. Oktawia usiadła mi na kolana, okraczając mnie. Roześmiałem się i pocałowałem ją w usta. Do pokoju wszedł Paul.
- Śniadanie! - krzyknął, a widząc nas, cofnął się. - Przepraszam. - podniósł ręce do góry, roześmiany. Pościeliliśmy łóżko, ubraliśmy się i zeszliśmy na dół. Powitały nas ciepły uśmiech Nancy i pozostałych. Zasiedliśmy do stołu.
- Jak się spało, słoneczko? - zwrócił się wujek Carl do Oktawii.
- Świetnie! - odpowiedziała, uśmiechając się.
Po śniadaniu wybraliśmy się wszyscy na dwór.
- Matt, masz jakieś sanki? - krzyknęła Charlotte, moja kuzynka. Wzruszyłem ramionami.
Nagle, poczułem coś zimnego na plecach. Chwyciłem za kurtkę, zdejmując ją i strzepując śnieg. Zacząłem się rozglądać, kto był tego sprawcą. Niedaleko stała Oktawia z Jennifer, śmiejąc się ze mnie. Pochyliłem się i zagarnąłem trochę śniegu, lepiąc z niego sporawą kulkę. Obie cofnęły się jednakowo.
- Tylko nie we mnie! - krzyknęła, śmiejąc się Oktawia, a ja zamachnąłem się. Niestety, nie zdążyłem rzucić, a dostałem w głowę kolejną kulką.
- Lotman! - wydarłem się. Zacząłem go ganiać po całym ogrodzie. Dzieciaki stały niedaleko, ale wzięły z nas przykład, i również urządzili sobie bitwę na śnieżki.
Oktawia stała z boku, myśląc, że jest bezpieczna. Zakradłem się cicho, od tyłu. Chwyciłem ją w pasie i przerzuciłem sobie przez ramię.
- Co ty robisz? - krzyknęła. Zaczęła piszczeć, jak małe dziecko, a Jasmine zwijała się ze śmiechu.
- Lotman, pomóż mi! - zawołałem Paula.
Podbiegł do mnie, trzymając Oktawię za nogi. Dziewczyna naprawdę miała siłę i szamotała się niesamowicie. Podbiegliśmy do największej zaspy i rzuciliśmy Oktawię, zasypując ją.
- Będzie do rodzinnego albumu! - krzyknęła Amy, moja siostra, robiąc jej zdjęcie aparatem. Kilka zdjęć.
- Nie żyjecie, o nie! - pisnęła Oktawia i zaczęła kląć po polsku. Zaczęła otrzepywać z siebie śnieg.
Potem przybiegła Jennifer, Jasmine, Amy i Joelle, ganiając nas. Za mną biegła Oktawia. Zatrzymałem się, a ona, rozpędzona, wpadła na mnie. Leżała tak na mnie, śmiejąc się. Odwróciłem się, i teraz to ja leżałem na niej.
- Znowu przegrałaś. - powiedziałem ze śmiechem.
- Niech ci będzie. - chwyciła mnie za policzek. Schyliła się do mnie i pocałowała. Jej ciepły pocałunek, był taki przyjemny. Nie chciałem tego przerywać. Złapałem ją za biodra. W końcu oderwała się ode mnie, i naciągnęła mi na oczy czapkę.
- Ej! Tak się nie bawię! - krzyknąłem, odsłaniając oczy, ale już nie mogłem uciec. Byłem osaczony przez wszystkich, którzy trzymali w dłoniach śnieżne kulki. - Ona oszukiwała! - pokazałem palcem na Oktawię.
- Jednak to ty tym razem przegrałeś. - uśmiechnęła się, i wszyscy na raz rzucili we mnie śniegiem.
Londyn, 2012 rok.
Nowak.
- Proszę cię. Obiecaj mi, że się do mnie nie odezwiesz. - powiedziałam, cała się trzęsąc.
Piotrek przeniósł wzrok ze swoich butów na mnie. W jego oczach widziałam smutek. Głęboki żal i zero zrozumienia. Dlaczego to robiłam? Po raz kolejny uciekałam przed miłością i po raz kolejny nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo go kocham. Jak bardzo pragnę wtulić się w jego bijące ciepłem ciało, wdychać subtelny zapach jego perfum. Jak pragnę złapać go za rękę i zawrócić. Wrócić osobnym samolotem do Polski, do Rzeszowa. Do mieszkania, do naszego mieszkania, o którym mi opowiadał w przerwie między pocałunkami.
W uszach nadal dźwięczał mi jego głos: "A po tym całym zamieszaniu z igrzyskami, gdy w końcu ludzie zapomną o porażce, wprowadzimy się do jakiegoś domu. Nie. Lepiej do mieszkania. Dom wybudujemy z czasem. Z czasem, gdy nasza miłość zacznie dojrzewać. A potem spłodzimy sobie małe ciche dzieci. Takie jak ja. Albo wybuchowe, jak Ty, Roma. Kocham Cię."
- Obiecałaś mi coś. - powiedział, drżącym głosem.
Wlepił we mnie swój stalowy, przeszywający wzrok.
- Przepraszam. Nie umiem dotrzymywać słowa. Piotrek, ja nie chcę cię krzywdzić.
- A co do cholery robisz w tym momencie? Myślisz, że wywołasz tym uśmiech na mojej twarzy, że będę szczęśliwy? - prychnął, strzelając palcami.
Odwróciłam się do niego plecami, by nie okazać mu tego, że ja też nie chcę. Jestem silna, i ty jesteś silny, zapomnisz o mnie, pomyślałam.
- Zapomnij o igrzyskach, i o mnie, proszę. Wróć do Oli. - szepnęłam, a nogi same mnie uniosły przed siebie.
Kroczyłam, nie patrząc za siebie. Przyśpieszyłam. Jednak on był zbyt szybki. Dogonił mnie i złapał za ramię.
- Dlaczego? - zapytał tak przeraźliwie, że aż zakuło mnie serce.
- Bo zbyt mocno mnie kochasz, Piotrek.
Bełchatów, 2012 rok.
Ciszewska-Winiarska
- A pamiętasz, jak się poznaliśmy? - zapytał Michał, wtulony w moje ciało.
Mruknęłam cicho, w głowie przypominając sobie to miejsce.
- "Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie na pani, czuję się wtedy taka stara." - przytoczył moje słowa.
Roześmiałam się. Chwyciłam go za podbródek, całując delikatnie w usta. Leżeliśmy w wielkim łóżku, zupełnie nadzy, rozkoszując się ostatnimi godzinami wolności.
Przejechał językiem po mojej szyi i wplótł palce w moje gęste włosy.
- Michał... Pojedziesz jutro po Oliwiera. Jasne? - zapytałam, odciągając go od siebie, a on posłusznie kiwnął głową.
Po chwili zanurzył się w białej pościeli, a ja, chwyciłam go za włosy, jęcząc z rozkoszy.
- I do fryzjera też byś mógł się udać. - syknęłam.
Poczułam jego wilgotny język wewnątrz ud. Po chwili wynurzył się, kładąc mnie na sobie.
- "Rzucił mnie chłopak, popsuł mi się samochód..." - dalej mi wszystko przypominał.
- Kocham cię. - powiedziałam, a on na chwilę się zatrzymał.
Spojrzał na mnie, tym swoim wzrokiem. Tymi swoimi tęczówkami, tym ich blaskiem który nie zmieniał się mimo lat, mimo upływu czasu.
- Wiesz, kiedy ostatnio to słyszałem? - zapytał zażenowany. - W noc poślubną.
Wybuchnęłam śmiechem. I znów złączyliśmy nasze usta w pocałunku.